Moja ostatnia wyprawa ku starorzeczom,które są moim schronieniem i ascezą dla oczu i słuchu była kolejnym takim poznaniem siebie.Wówczas powracam. Staję się tą chwilą i tym rozlazłym krajobrazem do którego tak wytęskniam spoglądając za okno.Wiatr i kłody zleżałe na przyrzecznej pustyni z lekka pokryte piaskiem-pięknieją w wyobraźni.Sprawiają,że chcę tam mimowolnie powrócić.Przysiąść obok własnego cienia.Zamknąć oczy i pozwalać trwać nieskończoności.
A jak władcy rzeki przyzwolą, usłuchać szeptu zatopionych tu kiedyś starych drzew,co stękają i łamią się wpół.I w rzecznych wirach jak uwięzieni potępieńcy popadają w szlamistą pustkę.
Włóczęga ma to do siebie,że nigdy się nie kończy.Ale czy w trakcie jej kontynuowania można lepiej poznawać to,co widzimy a jednak nie potrafimy pojąć. Jej znaków,podpowiedzi roślin i skarp? Tego nie wiem,gdyż nawet ja sam nie mogę rozwikłać tego,co tkwi we mnie. Wiem jedno; nadwiślańskie pejzaże nie są ułudą raju na ziemi.Są nimi ludzie,dzięki którym zawierzam swoje zaufanie.Tych kilka jednostek wolnych umysłów oddalonych ode mnie a malujących go na zielono.
Dziękuję Darku...
Wiślane starorzecze w marcu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz