piątek, 6 kwietnia 2012

Moje starorzecze.

Wiślane włóczęgostwo sprawia,że jestem na innym torze postrzegania świata.Ów świat staje się dziewiczym poznawaniem go na nowo.Chociaż tak dogłębnie nigdy za nim nie trafię. Znam zapach i smak rzecznych zakoli,sylwetki rybitw po brzegach,ślady bobra czy sarny na piasku.Wszystko to uwielbiam,bo wiem,że to jest prawdziwe.Najprawdziwszy jest także bielik siedzący na zbielałym kikucie sokory i jego kwilenie.Piękna pieśń zdziczałej przyrody.

Moja ostatnia wyprawa ku starorzeczom,które są moim schronieniem i ascezą dla oczu i słuchu była kolejnym takim poznaniem siebie.Wówczas powracam. Staję się tą chwilą i tym rozlazłym krajobrazem do którego tak wytęskniam spoglądając za okno.Wiatr i kłody zleżałe na przyrzecznej pustyni z lekka pokryte piaskiem-pięknieją w wyobraźni.Sprawiają,że chcę tam mimowolnie powrócić.Przysiąść obok własnego cienia.Zamknąć oczy i pozwalać trwać nieskończoności.

A jak władcy rzeki przyzwolą, usłuchać szeptu zatopionych tu kiedyś starych drzew,co stękają i łamią się wpół.I w rzecznych wirach jak uwięzieni potępieńcy popadają w szlamistą pustkę.

Włóczęga ma to do siebie,że nigdy się nie kończy.Ale czy w trakcie jej kontynuowania można lepiej poznawać to,co widzimy a jednak nie potrafimy pojąć. Jej znaków,podpowiedzi roślin i skarp? Tego nie wiem,gdyż nawet ja sam nie mogę rozwikłać tego,co tkwi we mnie. Wiem jedno; nadwiślańskie pejzaże nie są ułudą raju na ziemi.Są nimi ludzie,dzięki którym zawierzam swoje zaufanie.Tych kilka jednostek wolnych umysłów oddalonych ode mnie a malujących go na zielono.

Dziękuję Darku...


Wiślane starorzecze w marcu



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz