poniedziałek, 1 grudnia 2014

W samotni jaru

Jest takie miejsce w moim mieście, gdzie muszę uciec. Nabrać dystansu do świata, który oddalił się ode mnie na odległość lat świetlnych. W głębokiej dolince rzecznej doświadczam ukojenia i ciszy. W porannym słońcu i na lekkim mrozie. Obok wierny pies o zadowolonej minie. Szum mini wodospadzików i bobrze tamy. Dobre odludzie.


Przyjazna zieleń zamieniła się w brudne odcienie brązów i szarości. Ale wcale nie jest przez to mniej pociągająca. W tym dyskretnym ukryciu przebarwia się listek jeżyny w czerwone lustereczko łęgów. Wierzby wyciągają ramiona ku górze i udają wyrzeźbienia stworzone przez naćpanych artystów. Niektóre są dziuplaste, powykręcane, jakby żywcem wyjęte z baśniowych opowieści bajkopisarzy. A nurt strumyka srebrzy się i wije w blasku promieni świtu i oblewa zatopione korzenie olch.



Na powalonej kłodzie topoli w poprzek cieku lubię przysiąść. Nogi wiszą nad przepaścią, ale to nic, na wprost podziw wzbudza krętość rzeczki i powalone mniejsze i większe konary drzew. Jeśli moja psina nie baraszkuje po okolicy, wyjdzie zaspany futrzak z ogromnymi siekaczami i chwilę poskubie korę wierzbiny. Potem odpływa dalej ku norce w pobliżu brzega. W zaułkach olszowych odrośli korzonkowych podskakuje rudzik i żeruje. A pomiędzy kamieniami podlatuje strzyżyk i cienkim głosikiem wyraża swoje myśli.o tym, jak to zimno nocami.


Wysokie skarpy jeszcze nie okryły  jaru swoimi cieniami. Słońce jest wysoko i grzeje leśne uroczysko. Korzystają z tego dwie sarny pijące na kamienistym podłożu wysepki.. Szybki spad wody oraz kipiel szypotów to pewność, że można spokojnie ugasić pragnienie. Tym bardziej, że tuż z załomu pęknięcia wypływa strużka źródlisk. Wyglądają zalotnie w unoszących się oparach mgiełki. Gdy zauważają mojego czworonoga, bez paniki odchodzą w rzadką brzezinę. Wiedzą, że nic im nie grozi. Chociaż dziwnie spoglądają na siedzącą sylwetkę człowieka. Kontur brzydoty.



Przydałby się śnieżny puch. Dolina łaknie wody. Tęskni za jasnymi nocami księżyców. Jest wtenczas piękniejsza, bardziej kobieca. Płytkie kałuże obok wartkiego biegu rzeczki zeszklił mróz z opiłkami ostrzy. W jedną z nich wpadają łapy psicy i łamią się z trzaskiem. Słyszę chrzęst zmarzniętej murawy traw i badyli..Pies jest szczęśliwy, wolny-biega bez celu, chociaż krótko. Ma swoje lata. Gdy wyjmuję z plecaka szeleszczący przedmiot, natychmiast włazi na kłodzisko. Niepewnie, ale powolutku. W końcu trzyma w pysku kość...


Szum rzeki jest jak muzyka. Błyszczy się w łożysku pędzącym przed siebie.Wystające z jego wzburzenia głazy i kamienie napominają o podgórskim charakterze jaru. Dużo tu połamanych pni i konarów. Leżą w wodzie i na skłonach parowu.. Zimorodków jednak nie widać.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz