Wypłynąłem zaledwie na cztery godzinki. Ów spływik kajakiem miał na celu spenetrowanie od wewnątrz kilku mielizn i łach wiślanych pod Płockiem. Ważkie wydawało mi się szczególnie udokumentowanie fotograficzne skutków panującej suszy i niskiego poziomu wód na Wiśle. A także stanu zdrowotnego flory namulisk, wilklinisk oraz postępującego zrzucania listowia przez tutejsze łęgi. Cóż, zmiany w wiślanej przyrodzie zauważalne są gołym okiem. Brak deszczu męczy naturę, ale ona da radę. Ale z klimatem nie jest do końca pewna sprawa.
Na jednej z podłużnych wysp wśród usychającej roślinności leży kilka martwych piskląt rybitw. Przypominają zmielony wiór białawych plam na tle spękanego błota. Niczym z jakichś pustynnych regionów Sahary. Niska roślinność jest zbrązowiana lub odarta z ożywczych soków. Z dalszej perspektywy obserwatora to zwyczajne badyle. Głębokie szczeliny zasklępionego mulu i błota kłują nagą skórę stóp. Ostrożnie stąpam, lecz po chwili zakładam buty, bo gorący piasek parzy dotkliwie. Wikliny jeszcze mają swoje dyndające frędzelki zieleni, ale i one matowieją. Widać plamki i ślady więdnięcia. Coś w rodzaju rulolowania.
Z kolei w piasku życie wre. Muchopodobne stworki i skoczogonki to podskakują, to ulatują chmarami w górę, kiedy je płoszę idąc ku brzegom wyspy. Ciekawie prezentują się kopczyki , jakby usypane muldy piaseczku. Na ich szczycie jest wgłębienie, a zatem coś lub ktoś tam się chowa. Pliszki siwe z żółtymi krewniakami nerwowo gonią w powietrzu za tym robactwem. I tak kilka razy pod rząd. Wilgotne wargi brzegów skwapliwie zajmują brodżce, biegusy i czajki. Żerują. Rybitw, kaczek i mew z kormoranami również nie brakuje. Para łabędzi towarzyszy w oddali ośmiorgu młodym. Oko cieszą.
Opuszczam wyspę i wiosłuję w kierunku usypisk z piachu i milelizn. Krajobrazowo to wdzięczny obiekt do fotografii. Dla doświadczonego kajakarza nie sprawiają one kłopotu, bo wie, jak je ominąć. Należy ''czytać'' nurt rzeczny. Dla urozmaicenia pływania lubię sobie poeksperymentować, i podpatrzeć ukosy, pod którymi kryją się większe głębokości. Tam, gdzie kajak szura o dno, wysiadam i spaceruję po kostki w wodzie. W zasadzie idę środkiem rzeki-doprawdy fajne wrażenie ;) Po obu brzegach rzeki sporo osób z wędkami i pod namiotami. Gdzieniegdzie łodzie na silnikach jak obrzydliwe skorupy plastiku zalegające w nurcie. Wyspy wydają się bezpieczne, odciski ludzkich stóp, chociaż widoczne nie napawają lękiem o spokój ptactwa. Ja również długo tu nie przebywam. Razi natomiast badziew śmieci z plastikowych butelek na piasku i niosący się rechot wesołości. Pewnie jestem przewrażliwiony...
Wracam w kierunku Płocka. Bawię się samym z sobą, jakaś dziecięca radoszka mnie opanowuje, głupawka, tak, że płynę zygzakiem. Wszystko mnie cieszy. Wiatr, upał, zachodzący blask słońca i fakt, że się robi, to, co się lubi. W nosie tam jakieś kariery, wyścigi szczurów, nakładanie masek na pysk, co godzinę i lizanie komuś dupska, aby urobić jakiś majątek. Myślę, to nic, to głupstwo! W takich momentach człowiek wie, że żyje, że czuje, chce płynąć przed siebie. Przed tym nie ucieknę, jak Papusza przed lasem.
Trochę makabryczne zdjęcia.. Jak byłam miesiąc temu na Pilicy znacznie lepiej to wygladalo
OdpowiedzUsuńNo to miałaś fart. Na mniejszych rzeczkach bywa jeszcze gorzej. Ale lamentują o Wiśle, jakby innych rzek w Polsce brakowało. Z chęcią popływałbym na Pilicy, piękna rzeka :)
OdpowiedzUsuń