poniedziałek, 10 września 2012

Wiślane medytacje.

Siedzę nad brzegiem mojej rzeki i wdycham zapach szlamu.Odnajduję w tym przedziwną niczym nie dającą się wyjaśnić przyjemność. Porywy wrześniowego wiatru,łany wrotycza, piasek pod stopami-w tym znajduję posmak życia prostego.Tam nie goni mnie czas.Może on właśnie staje się moim niewolnikiem.A ja z kolei wyłapuję chwile szczęścia i wolności.Choćby były one złudną abstrakcją zrodzoną z wykoślawionego umysłu. Tutaj dochodzę do wniosku,iż wolność jest wtedy,kiedy nie istnieje czas.Wszak to my go stworzyliśmy.Zamiast niego były pory roku i rytmy przyrody.To one władały sposobami naszej egzystencji.

Moczę dłonie w jednej ze ślepych odnóg.Poprzedniej zimy rzeka odłożyła zwydmioną górę szarawego piasku zasypując niewielki przesmyk łaczący starorzecze z jej nurtem.Teraz obrośnięte młodą wierzbiną i kikuciskami obumarłych olsz jest oazą spokoju oraz czatownią zamyślonych czapli.W załamaniach lustra wody podpatrywać mogę wędrujące jej dnem małże chroniące się przed wcibskimi ślepiami intruzów.Ale nawet ich skorupkowate domki na nic się zdają,kiedy nagle najczęściej nocą opada stan wody w Wiśle i z rana stają się bezbronne.Potem rożdziobywane przez rybitwy i szare wrony lądują w ich brzuchach.Powstają mielizny.Wilgotne miejsca po kałużach, małe oczka z ptasimi śladami.A gdzieniegdzie także bobrze pazurki z wężowatym ogonem. Patrzę i nadziwić się nie mogę. Rzeka pozostawia swój kod. Pismo runiczne,słowiański testament wielu pokoleń ludzi nadrzecznych.

Dziki krajobraz nadwiślański.  
Idę dalej przed siebie.Chłonę przestrzeń,głosy i dżwięki natury.Oddycham wszystkimi porkami skóry i wiem,że już staję się starym lub młodym drzewem.Metafizycznie spijam soki z oparów porannej mgły.Rosnę.Tuż nade mną kołują myszołowy zwabione jakimś nieborakiem,któremu nie udało się przeżyć nocy.Nieopodal na pobliskich gałęziach topól dostrzegam cierpliwe sylwetki wygłodniałych gawronów.Czarne płaszczyki mędrców pogardzanych przez arystokrację jaskółek i jeżyków.Zapuszczam korzenie.

Jestem.Jeśli istnieję po to,aby poznać prostotę,która wciąż mi umyka; rzeka próbuje mi dopomóc.Jest moją wybawicielką.Uczy.Ode mnie zależeć będzie czy cokolwiek pojmę.Jest mi trudno. Kiedyś wyrwano mnie na siłę ku światu,którego w ogóle nie rozumię.Jak w jakiejś nieludzkiej wieczności stoję w rozkroku obu tych zjawisk niczym widmo.Strasząc samego siebie.

W pięknie można się oczyścić.Zamilczeć.Zatrzymać się w jego centrum.Poddać się piastunkom losu.Jak dawniej  nasi przodkowie w świętych gajach i umiłować dzikie żywioły.Czcić Matkę Naturę.Nawet za cenę okrutnych wyroków.Być w bezczasie samych tylko sił przyrody jak i pór roku.Powracając tam,gdzie nasze miejsce.

Wiślany duch dzikości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz