wtorek, 5 lutego 2013

Wiślana metafizyka.

Świt w lutym...
 Na Wiśle lód ustąpił miejsca płynącej krze. Gęsty śryż stoi po brzegach w kałużach rozlewisk i w błocie. Przypomina niestrawioną zupę chorego flisaka,który ją wylał w stanie gorączki..Tam, gdzie łęgi topolowe powywracały  się na wznak i boki po bagnach zalega jeszcze śnieg. Żałosne resztki białawego całunu ziemi rozsypanego przez niebiosa i Bogów. Brudny w szarawym odcieniu wypalonego żużlu.

Jakoś mi to wszystko nie przeszkadza. Wiem, że niebawem dołączę do martwych drzew. Zastygnę. Pokryją mnie porosty i zmarznięte krople zacinającego deszczu.W czasie krótkich ulew i śnieżnych zawiei. A kiedy dobre duchy opamiętają swój gniew i zasiądą do wieczerzy rozchylą wówczas wrota z ciężkich chmur. A zza tamtych kotar dobroci wyłoni się złotawy blask światła. I mnie ogrzeje. Z zazdrości giętkość trzcin będzie mi towarzyszyć tak głośno,że zwołają  stadka sikor. Zaleci czarny gawron i zakracze. Przy brzegu stary bóbr zejdzie na ląd i przysiądzie obok ściętej olchy. Niewinnie niczym żul w nocnym lokalu,który bezmyślnie zechce się upić.

Na piasku leżą pokruszone drobiny muszelek. Pokaleczone żywiołem rzeki. Większe kamyki pokrywa cienki nalot zmarzliny oblepiony przez zgniłe listowie z zeszłorocznej jesieni. Jest ich więcej, z każdym podmuchem wiatru unoszą się ku górze i lecą. Podziurawione przez nieubłaganą obojętność czasu. Na korze drzew dostrzec można czerwonawe plamy po słońcu. Nieregularne blizny skąd wyciekał życiodajny sok dla owadów.Ślad mojej dłoni z dzieciństwa.

Zachód słońca w lutym.
Odtajam. Wsiąkam myślami w błotnistą maź ścieżki prowadzącą uciekiniera w skostnienie lasu. Wkoło coraz gęściej. Wykroty pni zachęcają aby spocząć pod jednym z nich Skulić się tak, aby nikt nigdy nie mógł mnie już odnaleść.Przykryty warstwą runa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz