niedziela, 31 marca 2013

Piechurzy i droga

Jak odróżnić prawdziwego piechura od niedzielnego turysty? Spotkać człowieka umiłowanego w pieszej wędrówce, dla którego szlak albo droga jest kwintesencją pielgrzymowania przed siebie. Do tego nie idzie z kwaśną miną zblazowanego lalusia, któremu brak wypasionej terenówki.Przeciwnie, idzie z wyboru, bo mu się chce, bo tak postanowił, bo uznał, że w ten sposób zrealizuje własne pragnienie włóczęgi.  Myślę, że szczęśliwy był Mark Twain, gdy nad brzegami  Missisipi towarzyszył grupom trampów zmierzającym  tam gdzieś... Dzielił z nimi takie same trudy i niebezpieczeństwa. Głód, poniewierkę, bezdomność.

Gdzieś nad Wisłą.
Pociągała ich ta niezmierzona przestrzeń, kolejny zakręt drogi za którym czekała następna przygoda. Jakaś robota na kilka dni, albo po prostu sam fakt, że się jest w nowym miejscu, gdzie nikt cię nie zna, o nic nie pyta. Po prostu jesteś anonimowy i jednocześnie wolny.

W swoim życiu poznałem zaledwie dwoje autentycznych takich piechurów. Mojego dziadka oraz w dzieciństwie wędrownego dziada z wyboru, z którym spędziłem kilka chwil na pogawędce.Wierzyli, że czas jest wymysłem tych, którzy nie umieją prawdziwie żyć. W tym byli bezkompromisowi. Gardzili tymi, co wybywali z ciepłego domostwa na kilka chwil i udawali kogoś kim nigdy nie będą. Twardziele z sakiewkami pełnymi frazesów o wyzwoleniu duszy. Choć sami pod pręgierzem niewoli u kogoś obcego. Wyrobnicy, lizusy dla układzików i znajomości.



'' Początek października, pejzaż pod szarym i niepewnym niebem, a ja czuję się jak liść strącony wiatrem, niesiony bez celu...'' Kiedy po raz pierwszy zrozumiałem sens tych zapisanych zdań, coś mną poruszyło. Tym czymś była chwila teraźniejszości jaką autor wyraził i uchwycił - wędrując. Matsuo Basho żył w siedemnastowiecznej Japonii zapisując w swoim dzienniku podróży to, co go zachwycało. Jego sposobem na życie tu i teraz była wędrówka pielgrzyma, żywot człowieka drogi bez zbędnego bagażu i wygód. Cenił ponad wszystko naturę i to jej poświęcał najwięcej miejsca w swojej poetyckiej twórczości. A pisał w prozie i w haiku.

W prostocie dostrzegał piękno motyla, samotność podróży, blask księżyca. Gdy dopadało go znużenie albo słabość ducha stawał się filozofem. Wierząc w to, iż najistotniejszą sprawą świadomego człowieka jest pragnienie uratowania chwili dla samego siebie. Tak, aby nie żałować, że jest za późno... Dzięki niemu doceniłem wartość pieszego przemieszczania się, uważności  na detale krajobrazu. A nade wszystko na twarz drugiego piechura, którego mijam. Jest w tym coś, co daje mi nadzieję na bezinteresowną potrzebę poznawania kogoś z jakiejś potrzeby a nie z faktu, że coś dzięki tej znajomości zyskam. Przyjaźń jest rzeczą bezcenną, podobny los współodczuwania w biedzie i w zimnie pokonywania drogi- pokrewieństwem duszy.


Gdy w czasie niepogody wyruszam na szlak, często doznaję dojmującego uczucia zawodu. Nikogo już nie mijam, nie spotykam. Jest jedynie pusta ścieżka, moje ślady stóp w błocie  albo cichy las. Gdy zaś zboczę ze ścieżyny na pobocze asfaltu; napotykam szydercze spojrzenia gości w swoich wylizanych limuzynach... Oni wszyscy stali mi się jeszcze bardziej wyobcowani niźli bezdomny wystający przy sklepie i żebrzący o drobne. Co się z nami porobiło?

Ktoś mi odpowie- zmieniły się czasy. Zmienił się też człowiek. Przyznam, że nie wiem gdzie jest prawdziwa odpowiedź. Jednego jestem pewien, staliśmy się sobie zupełnie obojętni. Dziś widok niedzielnego turysty sprawia mi taką radość jakbym ujrzał przybysza z innej planety. Chciałoby się pogadać, rozpalić wspólne ognisko, zaparzyć gorącej kawy. Po prostu pobyć z tym kimś. Lecz nic z tego. Radość trwa krótko.Wszyscy gdzieś pędzą, biegną, ścigają się z komórką w ręku. Dokądś... Jeśli już ktoś przystanie, to tylko po to, aby odpocząć lub zadzwonić. Podpytać się o czym chcę z nim porozmawiać. Wówczas uciekam, odchodzę w gęstszy bór żeby pobyć ze sobą samym. Z psem jeśli jest ze mną. Przynajmniej nie poczuję ostrego ukłucia mej wrażliwości.



Gdzie jest Stachura, Thoreau, Majster Bieda ? Gdzie ci szaleni wspaniali ludzie się podziali? Może to ja jestem w jakiś sposób skrzywiony. I żyję złudnymi nadziejami. Tęsknię za nomadami, zwykłymi ludźmi drogi, którzy nauczyliby mnie innej wędrówki, innych lepszych ram ludzkiej życzliwości. Piękna w surowości. Czyżbyśmy się tego przerazili ? Powrotu do szarości egzystencji... Bo ciężko, bo za duży wysiłek. Oby nie !

Za kilka dni wyruszę. Choćby się walił świat. Do świętego gaiku, ku pogańskim mocom dobra, do ognia na wzgórzu. Nie wiem jak wrócę- bo jestem spłukany. Czy to ważne? Liczy się niewymuszona potrzeba, chęć bycia w miejscu, które woła z jakichś głębokich pokładów podświadomości. A wtedy będę szczęśliwy. To tylko siedemdziesiąt kilometrów.

1 komentarz:

  1. na stopa... myślę że ta metoda jeszcze działa... choć pewności nie mam.

    OdpowiedzUsuń