wtorek, 21 kwietnia 2015

W łęgowym uroczysku nad Wisłą

Gwiazdeczki żółtych ziarnopłonów przywabiają dzikie pszczoły w łęgach. Ukryte pod okapem sędziwych białodrzewów, sokór i wiązów. łanami zakwitają. Obok powalonych murszejących kłód i dużych złamańców konarzych kikutów rosną jasnoty plamiste. Jeszcze kwiaty fiołków gdzieniegdzie nieśmiało wyglądają zza zieleniących się traw. Przysiadam z widokiem na mojego słonika z trąbą. To najstarsza topola czarna w okolicach Płocka, święte drzewo moich westchnień. Jest tak ogromna, że jej gałąź opiera się o ziemię, przypominając słoniową trąbę.

Flora łęgowego uroczyska.
Ocienia zbocze na skraju błotnistego obniżenia, gdzie zalegają wieloletnie stosy gałęzi i posuszu zgniłych liści. Tam właśnie kwitną w kolorze purpurowym jasnoty, a w nasłonecznionych miejscach złocie i ziarnopłony. Tylko patrzeć jak pierwiosnki wyjdą na powitanie cieplejszej pory maja. Szczawiki zajęcze wypuściły mnogości listków,  a zatem i białe kwiatki z czerwonymi żyłkami wydadzą na świat. W łęgach czują się doskonale.

W starym nadwiślańskim łęgu jest coś pradawnego z pobliskiej rzeki. Przeszłość,utracona dzikość, matecznik ostatnich  żywych 200 letnich drzew. Za każdym razem mam wrażenie, że obcuję z czymś, co bezpowrotnie odchodzi. Jak z gontynami i Świętymi Gajami Słowian, które kiedyś zniszczono w imię miłości do bliźniego [!]. Wyczekują kresu, ostrza spalinowej piły, która niczym kat pozbawi ich tryskających soków i oskalpuje z godności.

Czerwień pąków topoli czarnej.
Nadzieją są jeszcze dzikie pszczoły i szerszenie, korzystające w wysokich koronach topól z dziupli. Zakładają tam swoje gniazda i  tworzą mini społeczności. Zimą po wielokroć odnajdywałem pod drzewami podziurawione suche plastry. I ślady lisa albo jenota wylizujących, resztki tych słodkości. Staruszkowie do końca spełniają swoją rolę, są domem dla nietoperzy, gacków i mopków, kryjówkami dla puszczyka i pójdźki oraz miejscami gniazdowania dla dzięciołów, kowalików, sikor, zięb i wielu, wielu innych gatunków ptaków.  Drapieżne bieliki nad brzegami wiślisk budują wielosezonowe gniazda w starodrzewiach i wychowują w nich pisklaki. Stary łęg z sędziwych sokór i białodrzewów jest jak wierna puszcza. Karmi, chroni i daje bezpieczeństwo.

W prawdziwym łęgu...
Jasnota plamista- klejnocik lasów łęgowych.
Fragment uroczyska- miejsce kwitnienia ziarnopłonu wiosennego.
Nachylam się nad powaloną szeptuszką. To wierzba, uschnięta naruba , ale udekorowana niebieskimi kwiatuszkami płożących się warg bluszczyka kurdybanka. Zawsze, gdy widzę jego sercowate listki i uśmieszki kwiecia skierowane na mój wzrok, padam na kolana. Zniewalają, są niezwyczajnie kosmiczne. Krzyczą zawadiacko-i co nam teraz zrobisz! Wiedzą, że nic, wiedzą, że są jak modelki, które namiętnie mogę fotografować. To wiślane bluszczyki, nie jakieś tam z pastwisk i poboczy polnych dróg. Dla mnie to wiosenna arystokracja, co zajmuje omszałe kłodziska i zbocza łęgowych wód. W cieniu wiązów i sokór niekiedy. Gdy są młodziuchne, mają nawet fiolety fiołków, z których się nabijają do rozpuku.

Pojedyncze sarny przemykają przez zarośla. Kierują się do wodopoju, ku czeremchom i głogom nad brzegami. Wiślany wiatr sprzymierza się z nimi.Czują mój podły, człowieczy zapach. Ale staram się być ostrożny i nie płoszą się z lęku. Mam moje bluszczyki ;)  A ziarnopłony udają prześwietlone bursztyny w słońcu. Jestem w łęgowym uroczyku, ono mnie adoptowało, uchyla w zaufaniu swe sekrety i tajemnice. To zaszczyt.

Sędziwa topola czarna, mazowiecka sokora. Coraz mniej tych pięknych staruszek...
Bluszczyk kurdybanek- moje cudaczki ;)
Ziarnopłon wiosenny- runo lasów łęgowych.
Fragment prawdziwego wiślanego łęgu.
Pod wieczór z leśnego zakola okrajkowego zauważam,jak dwa nietoperze szybują między wiślaną taflą wody, a skrajem łęgu. Szybko znikają w lesie. Coś kwili, ale nie umiem określić jaki zwierz, na pewno nie kopytne, bardziej jakiś drapieżny ptak w locie. Myszołów? Ale kiedy zmierzcha, to do niego nie podobne. Chociaż różne cuda zdarzają się  w przyrodzie. W okolicy jest dużo dziuplastych drzew, więc czemu tu się dziwować? I konar dobry na odpoczynek i czarne otwory w pomarszczonych mędrcach. Też bym nie pogardził, bo od wiatru i deszczu kryjówki godne zasiedlenia.

Nad starorzeczem płonie słoneczny balonik. Zniża się niedostrzegalnie, chlapiąc po korze topól czerwieniami i brązami. Korzystam z okazji i fotografuję, jak się odbija w falach wody. Potem nadejdą granaty kłębiastych chmur i domkną wrota dnia. Nadejdzie noc.

Starorzecze nadwiślańskie.
Fragment starorzecza.
Wisła podczas zmierzchania.
Trudno opuścić uroczysko łęgów. Wsiąść znowu na rower i powrócić do rzeczywistości bardziej ogłupiającej, od tej, co uczy, pozwala na refleksję i długie chwile przyjemności. Nocne odgłosy lasu, pomimo, że niepokoją niezwyczajny słuch i lęki zasiedziałe w głowie, nęcą, żeby pozostać. Tak niewiele trzeba, dobry śpiwór, jakaś płachta i posłanie z listowia lub karimaty

Szkoda, bo mogłem to wszystko zabrać. I połączyć się z leśnymi braćmi w odwiecznym kręgu więzi między nami. Nomadzi wiedzą o tym najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz