niedziela, 5 kwietnia 2015

W wiślanym sanktuarium, gdzie wiosna kroczy dumnie

W nocy w dolinie Wisły lekki mróz. Miejscami szadź, płaty śniegu, które znikają zaraz z pierwszymi promykami słońca. Aura jak to w kwietniu kapryśna, z kłębiastymi chmurami i z gradem. Ostatnie wichury powaliły kilka dorodnych topól. Ale jest coś, co mnie osobiście cieszy- cisza od zgiełku ludzi. Tylko rybitwy z czajkami krzyczą.

Powalona sokora przez wichury.
Życie, życie się odradza!
Na wierzbach mięciutkie futerka kocich bazi bujają się na wietrze, dosadnie moczone kroplami deszczy. Pszczoły mają ciężki okres. Zimne i porywiste wiatry nie ułatwiają im pracy. Bombowce trzmieli oblatują raz na jakiś czas swoje rewiry i szybko znikają niczym zjawy. Do pojedynczych fiołków, grup złoci i wilczomleczów dołączyły pierwsze podbiały. Wśród wiązów kwitną też zawilce. Ale daleko im jeszcze do pięknych kobierców zaściełające runo łęgowych lasów.

W pewnym ustronnym miejscu, gdzie wąski warkocz strumyka zasila śródleśne wiślisko głośno popiskują rudziki, samotny strzyżyk i sikory bogatki.. Pełno tutaj powalonych konarów, suchych gałęzi i wieloletnich kłód wierzb. W takich zakamarach, małe ptaki mają pod dostatkiem kryjówek. Niektóre z nich złożą tu lęgi. Stada szpaków okrążają okoliczne drzewostany. Szukają żeru i dziupli po dzięciołach. Sarny, jeszcze w stadkach, rozglądają się niepewnie. Nurogęsi pływają tuż przy brzegach.

Moje pierwsze tegoroczne podbiały ;)
Wiosenny strumień.
Na polance pod topolami jak oniemiały widzę walczące gachy! Tego cudownego zjawiska nie obserwowałem ponad 10 lat, od kiedy pod Staroźrebami nowobogaccy idioci zabudowali takie miejsce bitew zajęcy. Dwa samce goniąc się, to zatrzymując w miejscu okładają się pięściami jak kangury. Szkoda, że nie mam porządnego obiektywu... Zadowalam się lornetką. Potem jeden z nich goni długouchą piękność, by ją w końcu zdobyć. Ten drugi jednak nie odpuszcza i zabawa zaczyna się na nowo ;) Znowu gonitwa, kicania, i boks, którego nie powstydziłby się sam mistrz Jerzy Kulej. Dopiero po kilku dobrych minutach widzę jeszcze dwa zające, co skubią w trawach. Razem doliczam się pięcioro kicających sylwetek. Delektuję się spektaklem dzielnych wojaków. Tak długo jak mogę. Pod stopami błoto i maź utrudnia mi podglądactwo..Oby tam zostały.

Wycofuję się ostrożnie i podążam bliżej rzeki. Łachy i wyspy jakoś puste. Słychać krzyki rybitw i czajek ale spory kawałek dalej, na przeciwległym brzegu. Tam jest ruch, rozgardiasz i hałaśliwe śmiechy. Jak zawsze prym wiodą w tym względzie kaczki krzyżówki. Na ławicach siedzą w czarnej żywej masie kormorany i suszą skrzydła. Lało dziś kilka razy, więc to słuszna koncepcja. Przy końcu cypelka brodzą w płyciznach czajki.

Niebawem zakwitną...
 
W łęgu.
Zbliża się podwieczorne wyczekiwanie. Słońce chowa się za granatowo-siwymi chmurami, by potem wyleźć niepyszne i nadąsane. Kuleczki gradu i wiatr zmuszają mnie do ucieczki w łęgi. Dobrze, że mam ponczo [dzięki Wiedmir ;) ], zatem nic mi nie straszno.Głogi już mają miniaturki buraczków, to pączki, chwilowo drobniutkie i niepozorne. Fiolet fiołka bije po oczach. Fotografuję go z przyjemnością.

Wiosenne fiołki lasu łęgowego nad Wisłą.
W rozmiękłej glebie wykopki krecie są wszędzie. Przypominają  azteckie piramidki, tyle, że bez stożków. Między nimi uwija się kos i cierpliwie szuka jakiegoś kąska. Biega, podskakuje oraz przebiera dziobem. To, co mu nie odpowiada odrzuca na boki. Liście, suche łodygi  traw, gałązki, mech i inne szczątki roślin. Patrzę przez okular lornetki i widzę jak siwa czapla stoi zgarbiona  na piasku  Jej tyczkowate nogi oblewa ciecz płynnej mazi. Nie mogę wyjść z podziwu, gdyż jej cała postać odbija się w całej krasie w realu na tle rzeki i w iluzji płycizn.Pełga w świetle chowającego się słońca. Drży, załamuje się w lusterku kłamliwych odbić.

Królowa polskich rzek-Wisła.
O świcie...
W takich chwilach cieszę się, że jestem zupełnie sam. Człowiek widmo, dziwoląg, co nie świętuje niby rodzącego się życia...  Moja świątynia to przyroda, najdoskonalsze piękno i dostatek spełnień. Kiedy widzę, a widzę bardzo często, jak traktujemy tę świętość- ponoć daną nam przez samego Stwórcę, czuję wstyd. Tacy ludzie chyba żyją w innych wymiarach szacunku. Ich wiara to jakieś wykoślawione ego ich samych siebie. A ojczystą przyrodę traktują gorzej aniżeli ladacznicę, której ośmielili się nawet na odebranie jej człowieczeństwa! Jakże to okrutne, zakłamane i brudne.

Tak niektórzy traktują sanktuarium natury. Nawet do bagażnika brudasom się nie chciało zabrać swojego syfu!
Wolę sanktuarium przyrody. Rodzimych Bogów i wolność na uroczyskach, gdzie wita mnie prawdziwy świt.

Moim znajomym, przyjaciołom i wiernym czytelnikom  ''Na Jare'' -życzę smacznego jajca, witek wierzbowych z futerkami bazi i odrobinkę wrażliwości na siebie nawzajem.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz