Ciężko mi ostatnio cośkolwiek napisać. Trwam w jakimś nieokreślonym niebycie, wyczekując na coś, co w sumie określić mogę jako utopia. Tęsknię za pięknem i harmonią ducha, którą od zawsze, od kiedy tylko pamiętam dramatycznie odnajdywałem w przyrodzie. W krajobrazie swobody, w ciszy zamglonego lasu albo w plusku wiosennej rzeki. Taki stan bardzo męczy, rodzi zniechęcenie i apatię. Bo człowiek już wie, ze jest głupcem. Że to wszystko jest nieosiągalnym marzeniem. Pięknym marzeniem.
Nad wiślanym starorzeczem. |
Dziś krajobraz, i las są już na sprzedaż. Życie odstrzeliwanych zwierząt na polowaniach to teraz trofea i sztuki, a nie cud stworzenia, i podziw dla dzikości, wrażliwość i piękno to nie pejzaż zalesionej ściany jeziora, a wypasiona bryka i konto bankowe z pokaźną sumą. Czekam na chwilę, na impuls, by od tego uciec, gdzieś się skryć, uratować resztki swojego świata złudzeń. Tak, złudzeń, ale własnych, nie zżynanych od kogoś. Czasem lepiej być głupcem.
Mój stan umysłu jest żałośnie słaby. Jest podobny do tych rzekotek, które w akcie rozpaczy uciekają gdzieś przed siebie, w mróz, w obcość-mimo, że ten akt skazany jest z góry na niepowodzenie.. Nie umiem tego racjonalnie nazwać, to jest ponad mną, poza tym, co rozsądne. To coś jest w każdym z nas, ale niektórzy już przywykli, że mogą grać, że mogą oszukiwać.Teraz tacy tryumfują, tacy są Bogami i kowalami swojego losu. Wiem o tym. Ale ja się z tym nie potrafię pogodzić. Nie umiem tak żyć.
Rzekotki.
Rzekotki wiszą na gałęziach.drzew,
zwinięte jak liście zielonych pancerzy,
drżą z wysuniętymi jęzorami ku rzece,
gdy deszcz zacina opiłkami kropel.
Wypełzły z łęgowych lasów na wzgórze,
w sennym na jawie amoku odrętwienia,
i puchną oślizłościami topielczych ciał,
która ścieka po guzowatej korze topól.
Zdziczałe kocury miauczą z przerażenia,
sztylety sopli wiszą im ostrzami w dół,
i rosną w odbiciu własnych cieni w runie,
gdy lawy stopionych chmur obnażają świty dnia.
Rzekotki kumkają na mrozie w białą mgłę,
zmarznięta rosa przylepiła się do martwych traw,
i dzwoni poruszana podrywami zimnego wiatru,
wierzby rozczochrane stoją w rzędach skarg.
Zaskrońce syczą zbudzone wśród korzeni,
w oczodołach czaszek bobrzej jak noc ślepoty,
zadry jeżyn wbijają się w to kłębowisko kabli,
głęboko aż po nawis złowrogo sterczącej skarpy.
Ślady stóp miażdżą zielone skorupki rzekotek,
strąca je widłami i nadziewa na igieł stal zbrodni,
przezroczysta zjawa bez uszu i twarzy,
z zębami piły spalinowej rozrywającej ciała węży.
Rzeka jak szlam ze zlepionego wiosną śryżu,
zbiera skóry i kosteczki z obumarłych na stos,
już wyrzucone niczym odpad pod wzgórzem,
gdy drzewa z milczenia zapadają w swą niemoc.
Dobrzyków, dn. 24.11.2016 r.
Dlaczego tak dramatycznie tęsknimy za pięknem i harmonią? Czyżby to były atrybuty naszej prawdziwej ojczyzny? Skąd przyszliśmy...
OdpowiedzUsuńZielona dziewczyno-ostatnio kumpel w pewnej książce pokazał mi fragment cytatu. A brzmi on tak: ''Człowiek jest jedynie strukturą pejzażu swojej ojczyzny''... Żyjemy w krajobrazie coraz bardziej zeszpeconym, a w takich okolicznościach duch i harmonia człowieka staje się rozbita i jednocześnie bardzo nieszczęśliwa. Nawet nie ma gdzie uciec, poczuć odrobinkę wolności i przestrzeni. Stąd moje, ale i innych miłośników przyrody zniechęcenie...
OdpowiedzUsuń