sobota, 31 grudnia 2016

Nad wiślaną odnogą i w topolowym lesie

Nad środkową Wisłą zupełnie brak śniegu. Jedyną oznaką zimowej aury jest cieniuchna powłoczka lodu na nielicznych starorzeczach. W zależności od wielkości wiślanej odnogi, jej głębokości i otoczenia, lód dosłownie topnieje w oczach, gdy wyjrzy słońce. Ów zjawisko można doskonale zaobserwować na otwartych akwenach, gdzie nie ma zadrzewień i ścian lasu.

Wisła o zachodzie słońca.
Wędruję brzegiem rzeki wsłuchując się w szczebiotanie niedużych stadek sikor bogatek oraz trzymających się nieco na uboczu sikor ubogich. Te drugie są mniej odważne i wydają sporadyczne odgłosy. Lubią gęste i zwarte lasy topolowe z runem mchów. Tam, gdzie jest dużo zleżałych konarów i butwiejących kłód wiekowych pni. Nie gardzą wykrotami wierzb wśród łęgów i dziuplastymi kryjówkami. Na podmokłych obniżeniach terenu, bliżej płytkich rzecznych kałuż ukrywają się niewidzialne bobry. Wysokie trawska stanowią idealne miejsca ich odpoczynku i żerowania. Widzę zamaskowane nory, i doły wygrzebane w ziemi. Trzeba być ostrożnym, aby nie zwichnąć stopy. Ścieżki tych sympatycznych futrzaków wiją się w głąb lasu, by następnie czmychnąć z chlustem w otworze wiślanego nurtu. W kilku miejscach zauważam nadgryzione drzewa. 

Wiślane zakamarki w lesie topolowym.
Brakuje mi widoku czapli siwych i białych. Mam nadzieję, że w górze rzeki gdzieś cierpliwie wyczekują na swoich miejscówkach. Po kaczkach także słuch zaginął, lękam się, czy aby jakie frustraty z fujarami gotowymi do strzału się tutaj nie rozpanoszyły... Jesienią zeszłego roku na jednej z kamienistych główek znalazłem cały arsenał łusek po broni myśliwskiej. Lecz po dłuższej chwili witają mnie białe duszki-rodzina łabędzi. Jakoś tak raźniej mi się zrobiło. Chociaż jest ich malutko. Rzeka przybrała, po ostatniej wichurze potężnym sokorom nic się nie stało. Dumnie stoją z rozłożystymi koronami. Poczułem ulgę. Widać nabrzmiałe pąki, znaczy przyroda głupieje. Zmiany klimatu są dojmująco szybkie i postępują z każdym rokiem. Na niektórych liściach jeżyn bije zgniła, acz żywa zieleń. Mchy napuchły po deszczach. Wyrośla młodych nawłoci sięgają już do 10 centymetrów! Brak mrozów i pokrywy śnieżnej robią swoje.

Nadwiślański las topolowy.
Wchodzę w topolowy las białodrzewów. To około 45-letni drzewostan z kilkoma ładnymi staruszkami. Pod okapem lasu, w cienistych dołach, to pamiątka zeszłorocznych roztopów, które rzeka wyrwała z ziemi  całe płaty, ścieli się kolczasta jeżyna. Latem nie sposób jej przejść, bo towarzyszą jej 1,5 metrowe zielska pokrzyw. Kłują dotkliwie, jeśli kto wrażliwy. Na biało-brązowym pniu topoli widzę pierwszego kowalika. Przelatuje z drzewa na drzewo, by potem odlecieć. Saren ani śladu.  Upajam się leśną ostoją. Białe włosy traw miłe usposabiają. Przysiadam więc na jednej z kłód, by się posilić. Przede mną Wisła, w oddali majaczy ściana już leciwego łęgu na jednej z rzecznych wysp. Tam rosną prawdziwi mędrcy mający kiele półtora wieku... Tam swoje gniazdo ma para bielików. A ja w środku lasu, w ciszy własnych myśli na trochę odtajam od ogólnego wariatkowa.

Piękno łęgu przywiślanego-z białodrzewów.
Samotny białodrzew.
Nizinny las łęgowy.
Nizinny nadrzeczny ols, lub łęg ma w sobie coś z dyskretności. Każde drzewo jest inne, i to ono samo tutaj urosło żaden nawiedzony pseudo-leśnik go nie posadził. Jest wolne, dzikie, rośnie jak mu się podoba.; prosto w niebo, krzywo, zrośnięte, albo wygięte! Jak w Naturze, gdzie ekosystem jest zależny od kolejnego ekosystemu, powiązań ekologicznych i siedliskowych. A wszystko razem jakże delikatne. Dobrze tak usiąść w lesie i patrzeć, podziwiać, podpatrywać. Głogi są niby nagie, ale kolczaste odrośla przypominają i krzyczą: uważaj, bo buźkę pokaleczymy! 

Jeszcze kilka kilometrów i znajdę się nad wiśliskiem-starą odnogą rzeki. Jest on wyjątkowym akwenem, ponieważ w kilku miejscach bije ku niemu kilka źródełek. Ale i te źródełka są nietypowe, gdyż sączą się spod brzegów i pod dnem starorzecza. Przez przypadek, gdy poszukiwałem bytności drapieżnego żółtobrzeżka nadziałem się na odkrywki tych wysięków. Akurat dzięki niskiemu stanowi wód. Przyznam, byłem wtedy mocno zaskoczony.

Starorzecze wiślane.
Cudowna kora topoli-białodrzewu.
Starorzecze wiślane.
Lubią je bobry, gdy rodzice z młodymi baraszkują. Sporadycznie raz na jakiś czas zajdzie klempa i zatopi się po samą szyję. Kołują błotniaki wczesną wiosną wyczekując okazji na jakiś atak, lub leżącą padlinę. Wiosną w oczeretach gniazduje trzcinnik a nawet makolągwy. Ale to już przyrodnicze święto. Płocie, liny i krąpie składają tu ikrę. Małe rybki mają się gdzie chronić, bo muliste dno i łany moczarek dają wiele zakamarków. Nawet niżówki i nagłe wezbrania rzeki nie zagrażają tak ichtiofaunie, bo odnoga ma niewielki przesmyk, przez który wdzierać się może żywioł wód. Otoczka brzegów jest wysoka.

Posuwam się wolno. Cichotę zakłóca tylko krzyk sójki i krakanie wszędobylskich gawronów. Wciąż nie widzę saren. Zbliżam się ku zakrzaczeniom wierzbowym, i plątaninie chmielu. Wiem, że czerwonych jagód psianki słodkogórz raczej nie ujrzę. Za późno na tę porę roku.Miałem też lichą nadzieję na jakieś kształtne kuleczki jemiołuszek. Nic, pustka.

Zakątek wiślany.
Zbliża się wieczór i czuję jak tężeje lekki mróz. Pierwsze opary mgieł już są na podłużnej porośniętej wiklinowymi gęstwinami łasze. Tam jest dużo piaszczystych miejsc i darń komosy. W srogie zimy i podczas nagonki prymitywów myśliwskich uciekają na nie dziki. Widziałem raz ten akt rozpaczy. Uwierzcie mi, jest w tym coś przejmującego, gdy słyszycie kwilenie tych nieboraków... 

Rzeczny nurt przyśpiesza. Prawdziwa, wolna rzeka. Właśnie dla takich widoków pragnę pieszych wędrówek. Wartki nurt hipnotyzuje, przyciąga, człowiecza tęsknota chce się oddać wiślanej przestrzeni, chce się płynąć na kanu, na dziadkowym lejtaku, albo na tratwie, jak z przygodowych powieści Szklarskiego. Romantycy zrozumieją.

Gdy już zmierzcha, moje oczy długo wpatrują się w wiślane wyspy. Dwie wspaniałe zadrzewione kępy, gdzie samotność nabiera szczególnej wartości. One są moją tożsamością, czymś na podobieństwo Świętego Gaju w pierwotnym lesie. Jeśli kiedyś ktoś je zniszczy, zabije także cząstkę mnie samego. Lubię na nie patrzeć, chcę wierzyć, że do końca mojego życia zawsze tam będą. Mam nadzieję, że Wy także macie takie swoje magiczne miejsce?

Moje magiczne miejsce...
Nadchodzący rok będzie poświęcony Wiśle. Idea zacna, może nawet potrzebna, ale czy za tym pójdą jakieś konkretne działania, by na środkowej Wiśle powołać Nadwiślański Park Narodowy? Wątpię. Ci, którzy wymyślili 2017 rok, Rokiem rzeki Wisły, robią to li i wyłącznie dla lansu i pewnie, żeby zarobić. Już teraz zaobserwowałem jak Samorząd Mazowsza przymila się i podlizuje tym, którzy naprawdę mają jakąś fajną ideę, lecz są tak naiwni, że dadzą się wykorzystać. Tylko różni politykiery, polityczne przydupasy, i insze ciemne typy na tym z pewnością skorzystają. Nie omieszkam Wam o tym pisać.

A tym czasem życzę Wam, aby w Nowym Roku 2017 Wam się po prostu Darzyło!



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz