poniedziałek, 25 listopada 2019

Skradzione miejsca w Płocku

Płockie molo wybudowane za 17 milionów złotych. Wiślany pejzaż był kiedyś bliższy moim wspomnieniom.
Kiedy wiesz, że coś Ci odebrano, czujesz się okradziony. Tak jest z miejscami, które znałeś, a teraz ich nie poznajesz. Już nie masz do nich dostępu, bo ktoś je kupił i ogrodził. Gdzie indziej zmienił nie do poznania, zamieniając wycięty las starych topól, w miejsce budowy.

Tak właśnie czuje się człowiek wyobcowany, któremu odbiera się pamięć miejsca. Ponoć to wymóg rozwoju, najpewniej dla dobra ogółu, i dobrostanu miasta, regionu i kraju. Jakież to patetyczne i nieszczere. Zawłaszczanie krajobrazu, trwa w najlepsze, gdzie ponad 70% powierzchni kraju nie posiada aktualnego zagospodarowania przestrzennego. Po ponad 30-tu latach od obalenia ustroju socjalistycznego nie zrobiono nic, aby uporządkować coś, co jest podstawą funkcjonowania gospodarczego i służącemu ochronie krajobrazu i dziedzictwu kulturowemu.

Dziś nawet nie ma gdzie uciec...
Na naszych oczach zamieniono w gruz dworkowy charakter niektórych siedzib ziemiańskich, sprzedając je za bezcen. Wiele takich obiektów w tajemniczych okolicznościach uległo spaleniu. Nawet potomkowie rodzin, które odzyskały miejsca rodowe po swoich przodkach nie są bez winy. Niektórzy z nich po odzyskaniu ziemi i dworów po przodkach, też ze chciwości je odsprzedali. Czasem w dobrej wierze, włodarze gmin takie obiekty przekazywali za darmo. W dobrym stanie użytkowym, gdzie przez lata funkcjonowała szkoła, dom kultury, lub biblioteka.

Już nie poznaję zabytkowej elektrowni w podpłockim Radziwiu. Albo prywaciarz czeka, aż się zawali, i zarobi na handlu ziemią, albo lokalny samorząd nie ma pomysłu, i wyczekuje, aby zarobić na deweloperze. Częściej jest na odwrót.Teraz to nagminna przypadłość samorządowców, którym w głowach kolejna kadencja na wójta, radnego powiatu, lub prezydenta. Wiem, że nie do końca jestem bezstronny, ale obserwując fakty, nie zamierzam się wycofywać z mojej opinii na ten temat. Zabudowa lewobrzeżnej części mojego miasta kolejnym klocem supermarketu totalnie zakłóci pejzaż i lokalność radziwską. Zamiast rewitalizować piękną bryłę elektrowni i zamienić ją w coś pożytecznego, władza lokalna funduje nam obcy temu miejscu szkaradny barak. A przecież dokładnie naprzeciwko już istnieje market znanej firmy z Portugalii.

Wizualizacja koszmarku z kolejnym marketem na Radziwiu... Foto ze strony: petronews.pl z dnia 6 listopad 2019 r. W oddali piękna bryła opuszczonej elektrowni.
W Płocku, moim rodzinnym mieście na ulicy Bielskiej zniknęły kolejne lipy. Jedne z najstarszych, drzewa mojego dzieciństwa, gdzie biegałem z kumplami, goniłem koleżanki, bawiąc się w berka. Nigdy nie zapomnę zapachu, który w lipcu mogliśmy wdychać, i roju pszczół nad nami. Nawet dymiące Syrenki i jazgot silników małych fiatów nie zakłócał tej idylli. Teraz aleja lipowa pozostała na długości 150-200 metrów i zapewne niebawem uschnie, bo permanentnie jest podcinana i okaleczana piłami przez rzeźników opłacanych przez miasto. Władza lokalna z prezydentem na czele umyślili sobie poszerzenie arterii komunikacyjnych, kosztem kolejnych drzew. Z roku na rok nie poznaję mojego Płocka, mam wrażenie, że teleportował mnie jakiś potwór, i nie chce, abym wrócił. Nazywam to okradaniem z dzieciństwa.


Płock, ul. Bielska i resztka alei lipowej...

Przy ul. Kościuszki stoi Dom Broniewskiego, w którym płocki wieszcz mieszkał. Na tyłach domu rośnie sędziwy dąb nazwany imieniem poety. Skwer, pomimo, że zaniedbany, gdzie murek okalający pomnikowe drzewo w dużej mierze jest bez drewnianych deseczek do siedzenia, wciąż należy do jednych z moich ulubionych miejsc odwiedzin. Tutejszych żulów, którzy ucztują pod nim traktuję jako kolejny koloryt miasta, które tak szybko szarzeje świetlnym blichtrem z galeriii handlowych i ogólną betonozą. Zeszłego roku, mimo, że dąb jest pod ochroną prawną, bezrozumni ludzie z piłami obcięli kilka konarów i potężny dorodny konar. Widocznie wadził, a co pewniejsze ktoś wykonał usługę, aby zarobić. Umowa, faktura, wpłata na konto. Takie są realia.

Od tamtej pory nie widzę już chodzących kowalików na gałęziach dębu. Ten uroczy ptaszek należy do nielicznej rodziny skrzydlatych wygibasów, które potrafią schodzić po korze drzewa główką w dół. Poniekąd to dla nich przychodziłem w to miejsce, aby cieszyć wzrok. Odebrano mi tę przyjemność.

Dom w którym mieszkał Władysław Broniewski, i pomnikowy dąb z obciętym konarem...
Dąb Broniewskiego o zmierzchu.
W każdym mieście są miejscówki, gdzie jest jakiś tajemniczy klimat, lubimy tam pójść, ciągnie nas tam. Trudno wytłumaczyć dlaczego, może po prostu dobrze się tam czujemy. Zapach rzeki, dyskretny zaułek gdzieś na uboczu, albo fajna knajpa, gdzie obsługa miła i brak nadęcia. Większość z nas ma takie miejsce. Dlatego powinno się pozostawiać takie miejsca i nie naruszać ich powabu. Inaczej tracimy coś bezpowrotnie.

 Poszerzone drogi, wycięte i okaleczane drzewa z amputowanymi konarami, czy następny parking, zamiast zielonego skweru nie zastąpią nam spokoju i wytchnienia od szaleństwa tego świata. Człowiek, wróbel, nasz czworonożny przyjaciel, lub zabłąkana sarna muszą mieć ostoję ciszy, kryjówkę dla duszy. W przeciwnym razie człowiekowi grozi szpital psychiatryczny, lub wisielcza pętla. A innym mieszkańcom miasta śmierć albo cierpienie. 

Zdjęcia ze smartwona, przepraszam za złą jakość.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz