Jest odludna plaża.Wyleniały zaskroniec pełza po pustynnej murawie piasku.Jego drobinki zwiewa wiatr tworząc niewielkie nasypy z wydm.Rachityczne skrawki traw oraz listkowate płożące się roślinki są jedynymi plamami zieleni.Bliżej rzeki,gdzie zimowy żywioł łamiącego lodu i kry wyżłobił ślad - obślizły szlam rozlewał doły i błotne kałuże.Cuchnęły gęstą cieczą mazi z nieregularnymi liniami obrzeży.
Wijący stworek pozostawia kręte zawijasy swojej obecności. Z zadowolenia syczy,wygina ciało przed siebie:jakby uczestniczył w konkursie dla wyuzdanych gadów.Kto giętszy,ruchliwszy i sprytniejszy. Esowate zakola są głębokie, przypominają wartkie meandry rzeki w czasie powodzi.Zbliża się na skraj niewielkiego spadku terenu,obok którego rośnie dość pokaźna kępa wyniosłych kosaćców.Falują w rytm jakiegoś tajemnego tańca.Wyrywają się w górę a potem płaszczą po zmoczony piach upokorzenia.Wciąż zobojętniałe.
W końcu podpełza do nich nadal ogłupiały.Wysuwa rozdwojony ozór.Podnosi łeb i pyszni się okrągłymi źrenicami ślepiąt.Wkopuje miarowymi ruchami ciała część swojej imponującej długości w mulistą przyjemność.A po chwili nurkuje w wiślaną toń plątaniny gałęzi oraz rozkładającego drewna.
Nieopodal plaży wylądował wyczerpany myszołów.
środa, 31 sierpnia 2011
wtorek, 30 sierpnia 2011
Ptak
Oniemiałem z zachwytu.Konarzysko wystawało ponad wodę.Na jego odłamanym kikucie siedział on,wpatrzony złowieszczo na mnie.Nie spuszczał ani na chwilę swych przenikliwych ślepi.Byłem pewny,że zaraz nadleci i rozdziobie moją ludzką powłokę na strzępy.Zatopi głęboko szpony i wyrwie duszę.Zakwili tańcząc na zwłokach w podskokach z rozpostartymi skrzydłami zwycięzcy.
Serce podeszło mi pod gardło.Jakaś obawa a jednocześnie dziwne podniecenie sprawiały,że byłem niczym ślepiec idący ku przepaści.Nie mogłem zrobić nawet kroku.Pobiec jak najszybciej i skryć się w krzaczorach młodych łęgów.Trzęsły mi się nogi,pociły dłonie,skraplał się pot z szyi.Jego hipnotyczna siła otoczyła moje myśli.Znała je.Paraliżowała.
Czułem,że jestem niewolnikiem. Jakby uwięziony w niebycie pustego jestestwa ponad koronami drzew ogołoconych z liści.Wyrwany z korzeniami własnej pamięci.Dzikość ziejąca z oczodołów ptaka była prawiekiem sumienia moich przodków.Krzyczała do mnie.
Nie mogłem nic na to poradzić.Zrozumiałem,że on nie chce mojej zguby.Nieruchomy jak ja ,czekał na mój znak.Lęk nagle zniknął.Przysiadłem na trawie.Była zroszona po minionej nocy.Skrzyła się w słonecznych smugach niewyspanego słońca.W nieruchomej więzi dwóch postaci szukających ukojenia.
Nad starorzeczem.
Serce podeszło mi pod gardło.Jakaś obawa a jednocześnie dziwne podniecenie sprawiały,że byłem niczym ślepiec idący ku przepaści.Nie mogłem zrobić nawet kroku.Pobiec jak najszybciej i skryć się w krzaczorach młodych łęgów.Trzęsły mi się nogi,pociły dłonie,skraplał się pot z szyi.Jego hipnotyczna siła otoczyła moje myśli.Znała je.Paraliżowała.
Czułem,że jestem niewolnikiem. Jakby uwięziony w niebycie pustego jestestwa ponad koronami drzew ogołoconych z liści.Wyrwany z korzeniami własnej pamięci.Dzikość ziejąca z oczodołów ptaka była prawiekiem sumienia moich przodków.Krzyczała do mnie.
Nie mogłem nic na to poradzić.Zrozumiałem,że on nie chce mojej zguby.Nieruchomy jak ja ,czekał na mój znak.Lęk nagle zniknął.Przysiadłem na trawie.Była zroszona po minionej nocy.Skrzyła się w słonecznych smugach niewyspanego słońca.W nieruchomej więzi dwóch postaci szukających ukojenia.
Nad starorzeczem.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Dąb Broniewskiego w Płocku
Siedzę pod "Bronieszczakiem". Stoi jeszcze.Za każdym razem,kiedy do niego idę aby odsapnąć skupia się we mnie pewien lęk.Forma strachu mówiąca o tym,że przyjdzie ten dzień,gdy oczyma ujrzę drętwą i chłodną pustkę.Jakbym stracił przyjaciela.Dojmujący ból po śmierci kogoś z kim doświadczyło się coś osobistego a teraz jako ostatni wiem,że umarł. Stare drzewo może być takim dobrym przyjacielem.
Obecnie spięty stalowymi linami z pietyzmem ocienia skrawek mojego miasta.Jest oazą pośród brudu i splugawionych słów przyklejonych do całych zdań.Jak flegma,którą trudno odkaszlnąć.Wiem,że jest coraz słabszy.Pomimo tego mieszka w nim ta Miecławowa niezłomność.Oręż za którym pulsuje noc parna i piorun podczas burzy.Wiślany powiew otuchy ze świtaniem dnia zroszonego mgłą.Śpiew kosa słyszalny aż po całą ciągłość płockiej skarpy.A kto wie? Echo recytowanego wiersza pana Władysława pt."PERUN"(...) Dębowa modlitwa żerców.
Celebruję w sobie moją utopię.Nieosiągalną doskonałość w kompletnie ogłupiałym świecie.Gdzie "mieć znaczy więcej aniżeli "być".Czy uda mi się złapać moje "być"? Prostą chatę na odludziu ze zdziczałym ogrodem i zalesić ducha ? Andyjski szczyt lub święty gaik w Radzikowie? Wierzę ,że tak. Już niedługo.
Teraz ukorzeniam jedynie cywilizacyjną nędzę.Rozmawiam z "Bronkiem" a on odpowiada,że słucha.Poezją żołędzi opadłych poprzedniej nocy na ławeczki.
Obecnie spięty stalowymi linami z pietyzmem ocienia skrawek mojego miasta.Jest oazą pośród brudu i splugawionych słów przyklejonych do całych zdań.Jak flegma,którą trudno odkaszlnąć.Wiem,że jest coraz słabszy.Pomimo tego mieszka w nim ta Miecławowa niezłomność.Oręż za którym pulsuje noc parna i piorun podczas burzy.Wiślany powiew otuchy ze świtaniem dnia zroszonego mgłą.Śpiew kosa słyszalny aż po całą ciągłość płockiej skarpy.A kto wie? Echo recytowanego wiersza pana Władysława pt."PERUN"(...) Dębowa modlitwa żerców.
Celebruję w sobie moją utopię.Nieosiągalną doskonałość w kompletnie ogłupiałym świecie.Gdzie "mieć znaczy więcej aniżeli "być".Czy uda mi się złapać moje "być"? Prostą chatę na odludziu ze zdziczałym ogrodem i zalesić ducha ? Andyjski szczyt lub święty gaik w Radzikowie? Wierzę ,że tak. Już niedługo.
Teraz ukorzeniam jedynie cywilizacyjną nędzę.Rozmawiam z "Bronkiem" a on odpowiada,że słucha.Poezją żołędzi opadłych poprzedniej nocy na ławeczki.
niedziela, 28 sierpnia 2011
Gilino-historie ze strzępów wyrwane
Był dwór w Gilinie k. Bielska. Za czasów PRL mieściła się tam szkoła podstawowa (?). Wiadomo,dziedzice, obszarnicy i wyzyskiwacze mieli wówczas przerąbane.Władza ludu i tylko dla ludu była jedyną i uszczęśliwiającą naród uciemiężony po latach... Dziś po dworze dziedzica Gilina nie ma nawet śladu. Może kępy krzaków i dziury po głębokich "pańskich " piwnicach,gdzie trunek był wytrawny i zapasy jadła obfite. Na chwilę obecną ustaliłem dość niepewne informacje dotyczące kolei rodzinnych dziedzica oraz to,co działo się pod jego nieobecność.Oto one: Na początku wojny Niemcy wywieżli dziedzica Gawareckiego (?) ,pozostawiając w majątku jego małżonkę. Po jakimś czasie dziedziczka także wyjechała.Pod koniec II wojny światowej do wsi wkraczają Rosjanie . Tamże w tydzień czasu zjadają aż 60 sztuk owiec... Ponoć rosyjscy tzw. żołnierze jedzą mięso na surowo.Nie wiem z jak dużego liczebnie składał się oddział rosyjski.W samym dworze "ruscy" dewastują meble np. bagnetami wycinając ze skórzanej kanapy skórę a potem śpiąc na niej na słomie. W czasie wojny po wywózce gospodarza na jego miejsce Niemcy sprowadzają niejakiego Hantela lub Chantela(?).On sprawuje pieczę nad dworem i gospodarzy na roli. Ponoć dobrze i z szacunkiem dla mebli i dzieł sztuki. Za dziedzica każda kobieta w obrębie włośći dworu musiała odpracować jakąś część swojego czasu.Nie wiem ile.W ogrodzie "pana" nie wolno było wejść i zerwać choćby jednego jabłka...Była ponoć przewidziana jakaś kara (?) Na wyjazd dziedziców do miasta(Bielsk lub Płock)do powozu lub bryczki zaprzęgano aż 6 par koni. Czy to prawda czy złośliwość ludzka-trudno orzec.Istnieje również jakieś dziwne i dość znajome przekonanie o fakcie wywozu dziedzica z dworu czarną furmanką... Są to jedynie ocalałe i nie potwierdzone do końca informacje. Mimo wszystko postanowiłem o nich napisać ,gdyż nawet one mają swoją lokalną wartość historyczną. Choćby za cenę przeinaczeń i zafałszowania w mentalności ludzkiej ludzi wsi. Może chociaż jakiś strzępek tych historyjek mogą z czasem przyjąć ważną rolę integracyjną dla dzisiejszej społeczności Gilina.Nigdy nic nie wiadomo.Informacje zebrałem od młodego człowieka mieszkającego w tejże osadzie. Opowiedział mu je jego dziadek.
piątek, 26 sierpnia 2011
Cytat
" Nagle wszystko się zmieniło,ton,powietrze,nie wiadomo,co myśleć i kogo słuchać.Jak gdyby przez całe życie prowadzono człowieka za rękę,jak dziecko,a teraz puszczono-ucz się chodzić sam.I wokół pustka-ani kogoś bliskiego ,ani żadnego autorytetu.W takiej chwili chce się zaufać czemuś ważnemu,sile życia albo pięknu,albo prawdzie,żeby kierowały człowiekiem właśnie one,a nie obalone przez ludzi dogmaty,zaufać całkowicie i bez reszty,bardziej niż w codziennym pokojowym życiu,które już nie istnieje. "
-Borys Pasternak z ( "Doktor Żywago." )
-Borys Pasternak z ( "Doktor Żywago." )
czwartek, 25 sierpnia 2011
Rzeka
Obślinione brzegi rzeki ociekają zlukrowaną polewą mułu.Ślady na mokrym piasku opowiadają o nocnym dramacie martwej sarny,którą dopadła śmierć.Kruki i siwe wrony już zrobiły swoje.Uczta wciąż trwa.Trzepot skrzydeł,dziobnięcia i walka o każdy kęs mięsa wprawiają biesiadników w ślepy amok.Jedynie z rzadka zaleci myszołów z birkutowym cieniem i wszyscy nagle milkną.Oni biorą swoje bez ceregieli.Drapieżne szpony podniebnych władców to wystarczający argument.Tylko krucza heroldia odgryzie się jakąś samobójczą kawalerią. Bardziej dla pozorów i wzniecenia ogólnego rwetesu.Zawsze jest szansa,że ktoś z pobratymców się przelęknie i pozostawi swój łup dla mnie. Taka już ich natura. Strużki krwi mieszają się z jęzorami spienionej rzeki. Czuć intensywny zapach truchła zmieszanego z wilgocią zbutwiałego drewna. Ostatnie burze i ulewy deszczu zebrały żniwa z łęgów.Zabłąkany rudzielec korzysta z okazji i wyszarpuje pokażny kęs podudzia ofiary.Za chwilę ucieka w gąszcz wierzbiny.Parka norek odgania się od zajadłych utyskiwań dziobami ptaków. Wije się sprytem i podskokami w górę w nadziei,że któregoś ukarzą bolesnym ugryzieniem. A rzeka dalej gra swój żałobny marsz.Słoneczna tarcza ozdabia niebiosa.Rozcinają je ostre nożyce jaskółek. Gonią się nad zmarszczoną taflą wody.Z otwartymi pyszczkami łapiąc owady i krzycząc.One także niedługo odlecą ponaglane instynktem wędrówki.Jak rzeczny nurt płynący ku morzu. Takie jest odwieczne prawo zmieniających się pór roku.
środa, 24 sierpnia 2011
Francisco Coloane
"Wszystko ustało tak nagle jak się zaczęło,i stado wzbiło się do lotu niby kawałek plaży umykający w stronę horyzontu.Na kamiennej płycie pozostał osądzony ptak-żałosny kłębek piór,wyrwany z mrocznych skrzydeł zmierzchu. -To właśnie jest "ptasi sąd"!-powiedzia Andrade ,podchodząc do Elviry i Pedra,po czym dodał sentencjonalnie:-Wszyscy dziobią jednego... Z ludżmi też tak bywa."
Twórczość chilijskiego pisarza Francisco Coloane ( 1910-2002 )często obfituje w podobne przemyślenia i trafne opinie. Jego bohaterowie to nierzadko ludzie surowi,zaprawieni w życiu tak ,aby przeżyć.Wielorybnicy, łowcy fok,poszukiwacze złota oraz gauczowie.Coloane opisuje dzieje ich walki o przetrwanie w sposób poetycki lecz nie pozbawiony ludzkiego bestialstwa i zwyrodnienia.Uważam to za ogromny atut w prozie tego opowiadacza historii-gdzie tło akcji także stanowi o ich wartości.Przyroda północnej Patagonii Chile i Argentyny. Morze i jego cała otoczka -od słynnej wyspy Chiloe po scenerię Cieśniny Magellana są areną walki człowieka z dziką nieujarzmoiną naturą a swoją własną . Są jednak przykłady szlachetnego poświęcenia się dla innych ;niejako z dobrem ,które pokonuje zło.Choć są to przykłady wzajemności i przenikania się w niewidzialności skrywanych intymności.
Człowiek przedstawiany w opowiadaniach Coloane bywa tylko nic nie znaczącym elementem w ogromie bezbrzeżnego krajobrazu pampy i życia tutejszych zwierząt.Tam realny świat zaciera się między iluzją a realnością. Szaleństwo goni rozsądek,bandyci śmierć zabijanego. Oto esencja pisarstwa Coloane,który sam osobiście przeżywał podobne sytuacje. W młodości był także łowcą fok i wielorybnikiem,dzielił życie z prostymi owczarzami na estancjach Zatem znał od podszewki tematy o których pisał.
Jak dotychczas w Polsce ukazały się dwie pozycje wydawnicze dzieł Francisco Coloane. Powieść "Szlakiem wieloryba " (2000r.) oraz "Opowieści z dalekiego południa"(2003r.).Wszystkie wydane przez wydawnictwo Noir Sur Blanc.
Jeśli ktoś lubi literaturę podróżniczo-awanturniczą,szczerze ją polecam.Jest autentyczna . Emanuje z niej jakaś tęsknota marzycielska a jednocześnie strona mrocznej osobowości człowieka.Na całe szczęście z dobrocią duszy także... 5 sierpnia minęła 9-ta rocznica śmierci Francisco Coloane. Poznajmy zatem jego twórczość i jego samego.Warto.
Twórczość chilijskiego pisarza Francisco Coloane ( 1910-2002 )często obfituje w podobne przemyślenia i trafne opinie. Jego bohaterowie to nierzadko ludzie surowi,zaprawieni w życiu tak ,aby przeżyć.Wielorybnicy, łowcy fok,poszukiwacze złota oraz gauczowie.Coloane opisuje dzieje ich walki o przetrwanie w sposób poetycki lecz nie pozbawiony ludzkiego bestialstwa i zwyrodnienia.Uważam to za ogromny atut w prozie tego opowiadacza historii-gdzie tło akcji także stanowi o ich wartości.Przyroda północnej Patagonii Chile i Argentyny. Morze i jego cała otoczka -od słynnej wyspy Chiloe po scenerię Cieśniny Magellana są areną walki człowieka z dziką nieujarzmoiną naturą a swoją własną . Są jednak przykłady szlachetnego poświęcenia się dla innych ;niejako z dobrem ,które pokonuje zło.Choć są to przykłady wzajemności i przenikania się w niewidzialności skrywanych intymności.
Człowiek przedstawiany w opowiadaniach Coloane bywa tylko nic nie znaczącym elementem w ogromie bezbrzeżnego krajobrazu pampy i życia tutejszych zwierząt.Tam realny świat zaciera się między iluzją a realnością. Szaleństwo goni rozsądek,bandyci śmierć zabijanego. Oto esencja pisarstwa Coloane,który sam osobiście przeżywał podobne sytuacje. W młodości był także łowcą fok i wielorybnikiem,dzielił życie z prostymi owczarzami na estancjach Zatem znał od podszewki tematy o których pisał.
Jak dotychczas w Polsce ukazały się dwie pozycje wydawnicze dzieł Francisco Coloane. Powieść "Szlakiem wieloryba " (2000r.) oraz "Opowieści z dalekiego południa"(2003r.).Wszystkie wydane przez wydawnictwo Noir Sur Blanc.
Jeśli ktoś lubi literaturę podróżniczo-awanturniczą,szczerze ją polecam.Jest autentyczna . Emanuje z niej jakaś tęsknota marzycielska a jednocześnie strona mrocznej osobowości człowieka.Na całe szczęście z dobrocią duszy także... 5 sierpnia minęła 9-ta rocznica śmierci Francisco Coloane. Poznajmy zatem jego twórczość i jego samego.Warto.
Pamięci Swamiego Nigamanandego...
W Indiach zmarł w proteście głodowym hinduski mnich- Swami Nigamananda (w wieku 36 lat ). Protestował przeciwko zanieczyszczeniu wód i dewastacji brzegów świętej dla hindusów rzeki Ganges.(co za ironia...) Zmarł po 73 dniach głodówki.W samym klasztorze protestował 68 dni. Po 5-ciu dniach pobytu w szpitalu zmarł. Echa jego protestu w całych Indiach był marginalny. Dopiero pod koniec,gdy jego los był przesądzony media krajowe i politycy zauważyli,że jest ktoś taki jak Swami. Cześć twojej pamięci Swami. Niech nurt świętego Gangesu da ci pokój (...)
Źródło-wiara.pl 14.06.2011
Źródło-wiara.pl 14.06.2011
Odwaga
Jest we mnie zwierz. Gość z epoki kamienia łupanego lub kloszard śmierdzący dworcem kolejowym w Płocku.Ciągle się budzi z letargu i nie daje mi spokoju.A chciałoby się mieć pewność,że to tylko mój wymysł.Zawichrowanie jakieś upośledzone po dzieciństwie,którego nie było.Na próżno.Chodzę z kąta w kąt po mieszkaniu ślepo wpatrzony w zabrudzone okna, a tam ta sama codzienność.Zgraja zaćpanych dresiarzy koczuje, wystając w bramie podwórza i lży na wszystkich.Bezpański kot czmycha do śmietnika szukając schronienia.Pijana Ewka znowu ubliża swojemu chłopowi,że ten zmarnował jej życie-wrzeszcząc tak głośno,że wszyscy słyszą.Debile w dresach mają ubaw. Tak wygląda mój mikrokosmos.Kiedy zdobędę się na odwagę i zrobię to,co zrobić muszę.Spakuję plecak,od biedy jakiś namiot i śpiwór.Wezmę płachtę na deszcz gar do gotowania i kilka drobiazgów. Byleby przeżyć w prostocie surowej.Pójdę nad Wisłę z kochanym psem i zamieszkam na łodzi.Łódż może być prosta-zwykły lejtak kupiony za grosze od schorowanego rybaka gdzieś pod Wykowem.Wystarczy mi. I zacząć od nowa.Żyć z tego,co da rzeka czasem dobry człowiek.Jak się uda zarobić u kogoś uczciwie.A gdy zimno i mróz przypomną o sobie ,rozpalać kupalne ogniska i zwoływać sabaty czarownic.Żeby wszyscy wiedzieli,że jest obłąkaniec,któremu nic nie jest straszne.Wiem,że tak można ,znając historię kanadyjczyka żyjącego podobnie na wielkich jeziorach Kanady.A jeśli zamarzę,cóż wolę to niż upodlenie samotne w mieście bez duszy.Skąd zebrać w sobie taką siłę i determinację? Uratować swoją autonomię bez ryzyka,że zupełnie zatonę w chorej wyobrażni schizofrenika.Oby nie! Może to jest tak łatwe jak wyjście na spacer? Wiem tylko,że trzeba zaufać intuicji...
wtorek, 23 sierpnia 2011
Starorzecze
Nad starorzeczem przeleciał zimorodek.Klejnocik goniący wiatr.Wraz z wiślanym błękitem stanowią pewien rodzaj jedności. Zresztą wszystko,co żyje nad tą rzeką ma tam swoje miejsce.Najdoskonalszy chaos tak właśnie wygląda.Siwe czaple zgarbione przy brzegu i oczekujące jakiegoś smakołyku.Czarne płaszcze kormoranów siedzące na obeschłych konarach topól i wierzb-suszące skrzydła.Trzcinowiska uginające się pod ciężarem porywów wiatru. Samotne ławice piaszczystych kęp i łach. A nad tym wszystkim kołujący młody bielik. Środkowy odcinek Wisły między Warszawą a Płockiem takich widoków nie pożałuje.Trzeba jedynie być cierpliwym i szukać tychże ustroni nic w zamian nie oczekując.Inaczej spowszechnieje to,co ujrzymy.Dzisiaj byłem nad moim akwenem odosobnienia.Wiślisko-bo tak kiedyś nazywano starorzecze powitało mnie lekkim deszczykiem.Cóz za ulga w tę duchotę dnia! Można usiąść na plaży i okradać chwile zagubienia spijając rosę z kwiatków grążeli. Udawać ważkę,lub pijanego flisaka któremu dobry los dał szansę wskrzeszenia się na nowo. Tak dla kaprysu.Przecież odmieńców nigdy nie jest za wielu. I tak do wieczora,byleby zatopić strachy i niepewność jutra.
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
Gilino k. Płocka
Na stole przede mną leży dębowy liść. Zerwałem go z potrzeby posiadania go choćby na krótki moment.Pachnie.Ciemna butelkowa zieleń sprawia,że ciągle jestem w tym lesie.Chłonąc olejki eteryczne liści,które brałem w dłoń i wąchałem. To nie żart.One naprawdę dają miłą woń dąbrowy.A co dla mnie ważne w tej dąbrowie odnajduję pewną dzikość sędziwego boru-do którego zawsze lgnę.Przyjemnością jest obcować z lesistością własnego spokoju.W ciszy i w skupieniu wędrować po ścieżkach wydeptanych przez dziki i sarny.Wsłuchany w odgłosy ptaków. Jeszcze jest lato bez babiego lata. Można wejść w gąszcz zielska,gdzie kowaliki pełzają po omszałych pniach drzew a w pobliskim stawie podziwiać różnorodną paletę barw odbijającego się słońca.Natura wie najlepiej,co uczynić,aby szarości jesiennych dni nie były przydługie. Mazowsze zawsze miało swoją specyfikę,inność i krajobraz.Nawet tutejsi ludzie samych siebie nie zawsze potrafia zrozumieć.Kto wie,czy nie jest to pokłosiem naszych pogańskich plemiennych naleciałości tkwiących w nas. Odżywają nagle bez ostrzeżenia,kiedy krnąbrność i niepokój wzajemnie sobie towarzyszą.Lubię moją mazowszańskość.Najczystszą odkrywam zawsze daleko na uboczu z dala od głównych traktów i ciągów komunikacyjnych.Tam są zapomniane kapliczki i ich nierzadko intrygujące historie.Piaszczyste dukty z połaciami monotonnych pól i łąk.Lecz to tylko pozory.Nagle przed oczyma tułacza zdarza się niespodzianka widokowa.Sterczące warownie-grodziska wyłaniające się ponad ten płaski teren ziemi.Jak ktoś ma szczęście usłyszy w oddali echa tamtych ludzi i tamtych wojów słowiańskich. A wierzcie mi zdarzają się i tacy... Obszar Mazowsza Płockiego leży umownie w widłach trzech naszych pięknych rzek-Skrwy prawej, Wisły oraz Wkry.Rzec by można "Oto moja mała ojczyzna".Płock to miejsce z którego bije na nie moje serce.Stąd idę przed siebie,by je poznawać. Miejscowość Gilino znajduje się ok.18km od Płocka przy trasie krajowej nr.540 Płock-Drobin. Upraszczam oczywiście,lecz jak ktoś będzie chciał znaleść to odnajdzie.Jak podaje Jerzy Łempicki w " Herbarzu Mazowieckim t.1 i 2 (Wyd.Heroldium, Poznań 1997.)" Glinno wieś liczyła w xvi wieku około 100 osadzonych kmieciami,była własnością kolegiaty św. Michała w Płocku.Zaliczana była do parafi w Wożnikach,mimo,że położona była na zachód od Juryszewa.W 1580 roku posesorem Glinna był X. Mikołaj Sławogórski,który oskarżył szlachtę Otolskich o grabieże w Glinnie.W 1789 roku Glinno było jak się zdaje wsią czynszową i było w nim 6 dymów i 35 poddanych.W 1864 roku od 4 uwłaszczonych gospodarzy wykupił 99 ha gruntów Julian Kunkiel,syn Krzysztofa.Folwark ten kupił w 1880 roku Julian Koziczyński. W 1902 roku majątek o powiększonym ,jak się zdaje w międzyczasie obszarze odziedziczyły jego dzieci i rozprzedały.Część została przyłączona do Giżyna i Zakrzewa,gdzie dziedzicem był w 1921 roku Henryk Waśniewski.Folwark liczący 99 ha nabył w 1919 roku Aleksander Gawarecki,który go po kilku latach rozparcelował ". Las giliński (obecna nazwa Gilino),to moje współczesne miejsce włóczęgostwa.Słynie on ze starych dorodnych dębów szypułkowych nierzadko przekraczających w obwodzie szerokość 4,5 metra.Przyciągają mnie do siebie.Wołają poszumem swych liści i stękaniem zmęczonych czasem konarami.Długo nie wytrzymuję i wracam tam z radością. Dla takich miejsc dusza człowiecza odzyskuje siły.W ich dziuplastych mrokach zasypia spokojem. Tuli się jak do mocarza przy którym nic jej nie grozi.Dziczeje na nowo!
niedziela, 21 sierpnia 2011
Cytat
"Dobry podróżnik nie ma ustalonych planów i nie skupia się na dotarciu do celu."
Chiński filozof: Lao Tse.
Do pielgrzyma
Witaj pielgrzymie.
Późna noc a w moich myślach coś się rodzi. Pojąć mi to trudno rozumem własnym, bo chyba jest w tym coś poza mną. Jakbym nie miał nad tym kontroli. Czy to już coś na kształt rodzącego się szaleństwa? Jest w człowieku prymityw jakiś, który pragnie w sobie zachować. Jego najpiękniejszą formą jest rodzaj marzenia nazywanego wolnym duchem wędrowca. Jest wiele rodzajów wędrówki-to prawda. Jednakże tylko samemu można sobie odpowiedzieć jaka jest jego własna. Tak sądzę (...)
Dziś zmagam się z osobistym a co ważne świadomym wyborem ścieżki na życie. Skarb bezcenny.Kruszę własną skorupę lęków poprzez pamięć i przeżycia,które mi były dane. Przez los a może przypadek. Rozsądek mówi - głupiś, jakaś wewnętrzna siła podszeptuje - idź i nie zwlekaj, bo będzie za późno.
Pragnę wziąć do ręki gruby dębowy kij.Zamknąć za sobą zamek w mieszkaniu i zwyczajnie go porzucić. Tak po prostu. Już nie wrócić. Iść jak Basho z sakwą przez ramię po górach Japonii. Stać się włóczęgą bez celu. Bo przecież tak też można z wyboru,bez jakiegokolwiek przymusu. Mieć przed sobą jedynie drogę,za towarzysza własny cień i swoje głębokie intymne myśli. Nawet strach,że tracę bezpowrotnie wszystko to,co zdobyłem dotychczas. Mieszkanie,pracę, bezpieczeństwo. Niewiele tego...
Teraz jest walka,mocowanie się z samym sobą. Zatracenie czy monotonna egzystencja szaraczka pośród szaraczków? Zabawne nie sądzisz..Przywołuje mnie krajobraz w dzikiej przyrodzie piękna. W tej borealności czuję,że odnajdę szczęście. Będę marzł i głodować.Czuć się jak bezdomny i przegrany ,bo moje oczy ujrzą czasem ,że w innym wymiarze życia też można owe szczęście i harmonię odnaleźć... Nic to. Pragnienie uratowania marzeń jest silniejsze.Inaczej zgorzknieję.A to już byłaby dla mnie porażka i klęska.
Już widzę jak idę.Z początku niepewny i targany milionami rozterek.Przerażony.Jednak wolny w swoim rozumieniu tej wolności.Bez zbędnych frazesów i literackich utopi.Do bólu dokonanego wyboru.Dla szlaku i niewygód, lecz z zachowanym poczuciem bycia tym,kim się stałem.Cudowne wrażenie odrodzenia!
Drogi pielgrzymie-mam nadzieję,że niedługo spotkam cię na zakręcie jakiejś dróżki.Podam ci dłoń i tak zwyczajnie po ludzku obejmę ramieniem.Może nawet poczęstujesz mnie chlebem i dobrym słowem. Kto wie? Chciałbym zobaczyć twój uśmiech na twarzy-twarzy człowieka spełnionego.Powitać nowy dzień obok strumienia tułaczy i marzycieli. Bo cóż jest ważniejszego niż droga?
Przyjaciel.
Późna noc a w moich myślach coś się rodzi. Pojąć mi to trudno rozumem własnym, bo chyba jest w tym coś poza mną. Jakbym nie miał nad tym kontroli. Czy to już coś na kształt rodzącego się szaleństwa? Jest w człowieku prymityw jakiś, który pragnie w sobie zachować. Jego najpiękniejszą formą jest rodzaj marzenia nazywanego wolnym duchem wędrowca. Jest wiele rodzajów wędrówki-to prawda. Jednakże tylko samemu można sobie odpowiedzieć jaka jest jego własna. Tak sądzę (...)
Dziś zmagam się z osobistym a co ważne świadomym wyborem ścieżki na życie. Skarb bezcenny.Kruszę własną skorupę lęków poprzez pamięć i przeżycia,które mi były dane. Przez los a może przypadek. Rozsądek mówi - głupiś, jakaś wewnętrzna siła podszeptuje - idź i nie zwlekaj, bo będzie za późno.
Pragnę wziąć do ręki gruby dębowy kij.Zamknąć za sobą zamek w mieszkaniu i zwyczajnie go porzucić. Tak po prostu. Już nie wrócić. Iść jak Basho z sakwą przez ramię po górach Japonii. Stać się włóczęgą bez celu. Bo przecież tak też można z wyboru,bez jakiegokolwiek przymusu. Mieć przed sobą jedynie drogę,za towarzysza własny cień i swoje głębokie intymne myśli. Nawet strach,że tracę bezpowrotnie wszystko to,co zdobyłem dotychczas. Mieszkanie,pracę, bezpieczeństwo. Niewiele tego...
Teraz jest walka,mocowanie się z samym sobą. Zatracenie czy monotonna egzystencja szaraczka pośród szaraczków? Zabawne nie sądzisz..Przywołuje mnie krajobraz w dzikiej przyrodzie piękna. W tej borealności czuję,że odnajdę szczęście. Będę marzł i głodować.Czuć się jak bezdomny i przegrany ,bo moje oczy ujrzą czasem ,że w innym wymiarze życia też można owe szczęście i harmonię odnaleźć... Nic to. Pragnienie uratowania marzeń jest silniejsze.Inaczej zgorzknieję.A to już byłaby dla mnie porażka i klęska.
Już widzę jak idę.Z początku niepewny i targany milionami rozterek.Przerażony.Jednak wolny w swoim rozumieniu tej wolności.Bez zbędnych frazesów i literackich utopi.Do bólu dokonanego wyboru.Dla szlaku i niewygód, lecz z zachowanym poczuciem bycia tym,kim się stałem.Cudowne wrażenie odrodzenia!
Drogi pielgrzymie-mam nadzieję,że niedługo spotkam cię na zakręcie jakiejś dróżki.Podam ci dłoń i tak zwyczajnie po ludzku obejmę ramieniem.Może nawet poczęstujesz mnie chlebem i dobrym słowem. Kto wie? Chciałbym zobaczyć twój uśmiech na twarzy-twarzy człowieka spełnionego.Powitać nowy dzień obok strumienia tułaczy i marzycieli. Bo cóż jest ważniejszego niż droga?
Przyjaciel.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)