środa, 7 września 2011

Łąki - Krzyżak- Gutkowo k. Raciąża

Nad moczarami wstaje świt. Brudny od szaroburych ostatków nocy.Pląsawice z mgieł unoszą swoje woale wśród łąkowych kopów siana. Osiadają na nie odurzone własną lekkością. Inne z kolei wiszą ,to znowu w bezruchu otumanienia latają bez celu nagle znikając.Mają swoje kaprysy. Wiedzą,że nie mają szans ,by w czarnej topieli Dębowego Potoku zobaczyć własne odbicie niczym w źródle . Daremne ich pragnienia.
Mam wrażenie,że ktos mnie obserwuje. Każdy mój ruch,kolejny krok, potknięcia o zdradliwie wystające korzenie i pnącza. Dla tego kogoś moja tu obecnośc jest czymś w rodzaju niepokoju przeplatanego z ciekawością. Chłód nowego dnia nie pomaga.Dżwięki i głosy bagniska są coraz częstsze. Przenikliwe śmiechy i wrzaski znad głębi łozowiska przyprawiają o dreszcze.Słyszę chlupot wody. Trzask łamanych gałęzi Ujadanie.
Uwalniam się z odrętwienia zobaczywszy zaledwie zarys jakiegoś ptaszyska.Przerywa panującą ciszę donośnym i wojowniczym czuszykiwaniem.Nie wierzę ! Na polanie swoje toki rozpoczyna samiec cietrzewia. Po chwili, dołącza do niego kolejny kompan i następny. Drżę z podniecenia skryty za dużym pniem brzozy.Z ich przybycia nic sobie nie robi.Stary tokownik zna swoją wartość i siłę. Rozpoczyna pierwszy swoją pieśń zalotną, przelatuje dalej ku kępce olszynki i czuszykuje. Raz potem kolejny i aż mocno zabulgotał. Przedziwny odgłos jąkania lub wprawki bełkotu. Zaraz poprawia się i miarowym bełkotem pieśń zaczyna płynąć szybko i wartko.Tonacja goni tonację ochrypłego głosu. Są cichsze to znowu głośniejsze,zależy gdzie kręcący się na ziemi ptak zwróci głowę.
Niespodziewanie milknie i pędzi. Szyję nastroszył piórami wyciągając poziomo ku przodowi.Pysznieje dumą. Jego głowę zdobią nabrzmiałe krwistoczerwone brwi. To plamki zabójcy.Na opuszczonych końcami ku trawie skrzydłach widzę dużą białą plamę z dwoma paskami.Są po bokach. Wygięty w kształt liry ogon szeroko rozpościera. Z ukrycia wydaje mi się ogromniasy. Gdy kurak kręci się wkoło -ponad jego czarną krawędzią wystają mu białawe końce piór z których powstaje duży biały trójkąt z obramówką rozpiętej liry. Wygląda grożnie.
Czerń połyskującego granatu lśni sylwetką ptaka w ruchu. Nieśmiało niebo rozpina jasną pościel wojny. Dwa koguty zawzięcie odpowiadają. Kroczą na arenę walki. Drepczą w miejscu to obracają się Wloką po ziemi końce skrzydeł. Straszą. Bulgotanie i jęki chichotów robią wrażenie. Jakby potopione trupy topielców krzyżackich nagle wyłaziły z bagien i szły z powrotem na bitwę przeznaczenia. Smród i ślad szlamu spod głazów wyłazi.Zakrzępła krew na olszynach...Słyszę w uszach łkanie odmawianej modlitwy.Błagania o pomoc.
Następuje przerwa. Koguty zamilkły. Wkoło pustka i złowieszczo wiszące chmurki z mgieł. Trwa jednak krótko. Oto na gałęzi dębu przysiada cieciorka-samiczka cietrzewia. Udaje niewinną.Robi fochy i nosowymi odgłosami " kwoczy " .Koguty ożywają ; zabójca zaczyna podskakiwać,młodszy korzysta z okazji i podfruwa do wymarzonej wybranki. Tokuje.Trzeci szaleje po murawie szorując końcami skrzydeł. Furkot i zduszone bulgotanie trwa w najlepsze.Zabójca nie wytrzymuje i wyzywa śmiałka na pojedynek.Ptaki skaczą sobie do oczu,łbami po piasku wodzą,wzajemnie dziobią.Liry stroszą nie na żarty.Ogarnia mnie wzruszenie; więc to jest życie? Stary przegania gogusia. W geście tryumfu poprawia rynsztunek woja i czuszykuje na nowo. Wznawia kolejną utarczkę i bulgocze na drugiego rywala. Tamten nie odpuszcza-skacze do przodu,zacietrzewia się. Kurz i pył przez moment ich skrywa.Taniec bitewny kończy ucieczka godnego przeciwnika.Zabójca podnosi solidny lirowaty pancerz ku górze i przysiada obok cieciorki. Za chwilę razem umykają w gąszcz zagajom.Podziwiam koguta z imponującymi barwami zwyciężcy oraz brunatnordzawe pióra panny.
Byłem częścią dzikiej krainy moczarów. Zmilczeniem samego siebie,gdzie tak łatwo o zgubienie drogi do świata realności.Czyjś wzrok patrzył teraz na mnie. Namacalnie mnie rozbierał. Nie spuszczał nawet na moment. Szept słów,których nie rozumiałem z powrotem oddał mi świadomość wędrowca. Ruszyłem w jego kierunku. Nagle zdałem sobie sprawę,że jest koniec lata.A tuż przed moimi oczyma rozegrał się akt miłosny cietrzewi. Akt mający miejsce wczesną wiosną... Szeptane zaklęcia kazały mi iść. Więc szedłem.
Wszedłem na podwórze . Pod nogami biegały mi czarne kury.Czarny kot siedział zaspany w oknie chaty. Przed chałupą stała kobiecina coś szepcąc. Poczułem zapach rosołu. Poranek był piękny-wrześniowy. Zapach suszonych grzybów sprawiał,że zapragnąłem tam zostać.W innym wymiarze czasu i bytu.Z wyboru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz