piątek, 30 września 2011

Wieczór w dolinie Skrwy Lewej...

Jestem gdzieś pośrodku puszczańskich kniei.Siedzę na powalonej starością lipie mając przed sobą meandry śródleśnej rzeczki.Skarpa zsuwa się pionowym obrywem ku wodzie.Nieśmiało usypuje w jej nurcie piaszczyste dno łagodności.Rozjaśnia czarną toń koryta przecinającego milczący las.
W dole widzę kręgi podobne do popadujących kropel deszczu.To wodne pluskwiaki-nartniki.Wiosłują po srebrnosinawej tafli lustrzanego zwierciadła.Długie szczudłowate odnóża unoszą ich właścicieli.Gonią się nawzajem,tudzież przemieszczają z miejsca na miejsce spłoszone w grupach.Posuwiście ślizgając się jakby po zamarzniętym lodzie.Ułuda tego wrażenia jest oszustwem mojej wyobraźni.
Chcę zapomnieć skąd przybyłem.Dotykam drzew spoconymi dłońmi przerażenia w nadziei,że cośkolwiek pojmę.Pragnę akceptacji z ich strony.Zatracenia w zakorzenieniu się w leśnej glebie skąd narodzę się na nowo.Jako drzewo lub roślina.Zdany na łaskę żywiołów.Strach jest wszechobecny,namacalnie go czuję.Każdy trzask,opadająca gałąź lub wystający obok korzeń,to coś podejrzanego.Moje ciało mrowieje,dreszcze stają się coraz bardziej dojmujące.Las mówi lecz ja nic nie rozumiem.Jestem spętany łańcuchami miasta.Zew natury wołał mnie od tak dawna,że nauczyłem się go ignorować.Teraz żałuję.
Szarości dnia pożera mrok wieczora.Łęgi w jarze z wolna nikną we mgielnej powłoczce uśpienia.Otaczają mnie cienie.Ruchliwe zmory w sabacie czarownic.Moje demony.Skradają się to znowu zamierają w bezruchu.Zdradliwe potworzyska wysysające krew.Są jak pasożyty,co żerują by same mogły przeżyć.Coś łazi mi po butach,wije pode mną w ściółce wyściełanej śliną wiedźm.Nawet nie drgnę.A może to tylko opadłe liście?Noc uwolniła z mokradeł prześmiewcze karzełki.Chichotki z bagien mojej duszy.Nieludzki płacz niemowlaków...Nadchodzi zza krzaków leszczyn.
Leśna wiedżma w dolinie Skrwy Lewej w Gostynińsko-Włocławskim Parku Krajobrazowym
Konar przewieszony przez rzekę zdobi się olbrzymim wykrotem.Pnie drzew są bielejącymi w oddali kośćmi jeleni i łosi.Ich żałość i gnijące resztki truchła wyrzutem sumienia.Przez otwory po kulach przegląda się ludzkie barbarzyństwo.Mój wstyd za tych,obok których żyłem.Jestem na cmentarzysku zapomnienia wygrzebanego wraz z moim wyobcowaniem.Dokąd mam wrócić?
 Rzeka Skrwa Lewa -Obszar Natura 2000
Już wiem,że straciłem nieodwracalnie więź z lasem.Poznaję ten lęk przed nim.Zostaje mi żebractwo,bezpański żywot wyrzutka. Przyroda mną pogardziła.Zobaczyłem kim jestem.Dała mi do zrozumienia,że muszę odejść.
Nie daję rady.Nawet nie mam siły zapłakać.Znużenie z otępieniem sprawia,że schodzę nad brzeg cieku,aby przemyć twarz.Jest mi obojętne,czy zaraza śmierci pochłonie i mnie.Zatruta woda może jest moim wybawieniem.Człowiek staje się podróbką samego siebie-więc po cóż mi żyć?
Strumień obmywa moje stopy.On płynie spokojnie.Cierpliwy i świadom celu jakiemu poddała go natura.Nagle zdaje mi się,że coś chlupocze nieopodal rzecznego zakola.Brutalnie przerywa ciszę mojego smutku. Zbryzguje oba brzegi olszynowej ostoi własną mocą wściekłości. Brodzi w nurcie,skacze.Idzie w moim kierunku węsząc.Charakterystyczny smród odoru potężnego odyńca mówił wszystko.Zaraz mnie dopadnie-pomyślałem.
 Dziki w Gostynińsko-Włocławskim Parku Krajobrazowym
Rył w mulistym błocie pod nawisem nagich korzeni wierzb.Wierzgając jak małe prosiątko.Jego sylwetka jedynie majaczyła na tle bujnej gęstwiny pokrzyw.Oniemiały tylko patrzyłem przed siebie.Bezradny i zaskoczony,cały przemoczony.Wciąż pewny,że za chwilę nadejdzie wyrok.On mimo to nie zaatakował.Odchodził w otchłań dla mnie niepoznaną.Jak duch.
Mogłem z powrotem wdrapać się na górę.Usiąść na pniu.Dotknąć omszałość dębowej kory.Pokonać bojaźń-tę przybłędę odczłowieczoną w lesie wybaczenia.Rozdwojenie jażni skute zagubieniem samotności wśród tłumu.
Wzruszony pohukiwaniem puszczyka na rozlewiskach rzeki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz