środa, 1 stycznia 2014

Na bagnach...

Wschód słońca na bagnach...
Lekki mrozik i biel szadzi na gałązkach przywitał mnie w Nowy Rok. Jest takie zabagnione uroczysko w dolince rzeczki, do której schodzę i o świtaniu witam tam blask wschodzącego słońca. Ostre barwy Swarożycowego Pana nastrajają mnie bardzo pozytywnie. Pomimo, że w lesie panowała zupełna cisza. Po nocnych hukach petard ptaki uciekły w swoje kryjówki.

Jak zrozumieć ludzkie masy, które chełpią się swoim boskim podobieństwem? Czy ich Bóg jest taki głupi, czy raczej oni zdurnieli już do granic absurdu... Trudno mi na to odpowiedzieć. Wiem jednak, że im częściej bywam pośród starych drzew coraz bardziej chcę być ich częścią. Tutaj wierzę, że jestem w sanktuarium przyrody, gdzie panują jasne prawa i reguły. Nic, co jest spoza jego świata nie może w niego ingerować. W tym niepisanym kodeksie panuje absolut harmonii. W letargu nic nie umiera, jedynie człowiek odstaje od reszty i wmawia sam sobie i innym, że jest samodoskonałością. Po wczorajszych ekscesach wiem, że jest zwykłym pętakiem.
Rzeczka i tereny bagienne w dolince.
Moja psinka :)
Kiedy idę jego śladem ogarnia mnie lęk. Ścieżka po której szedł prowadzi zawsze donikąd. Zbacza, wije się, potem nieoczekiwanie rozdwaja, aby następnie zawrócić w jakiś ślepy zaułek. Uwielbiam takie szlaki, ale nie te przetarte przez człowieka. Idąc jego śladem spotykam tylko zniszczenie, zgliszcza i zaśmiecone pobocza. Jakby kierowała nim jakaś nieokiełznana siła destrukcji zawczasu zrodzona z jego wstrętnego dzieciństwa, skąd dobroć i miłość dawno przesączono w coś okrutnie spłyconego. W ideologię zysku za wszelką cenę oraz w hedonistyczny pęd ku przyjemnościom. Reszta staje się wówczas tylko tłem w jego autorskiej grze w realu. Ta świadomość jest chyba najgorsza.

Polacy- naród brudasów !
Zsiwiałe brody trawsk na bagnach są moimi fragmentami z pogańskich ikon. Odbijają się w lustrze szklistej zmarzliny ściętej przez mróz. I uczą cierpliwości. Oczy pragną zatopić się w ich spokojnościach, w każdym źdźble  z osobna  Nawet nieśmiały poryw wiatru nie jest w stanie naruszyć powagi ich piękna. Mój pies dawno to pojął i wpatrzony przed siebie siedzi nieruchomy. W niewielkiej odległości od nas jaśnieją zaostrzone końce ściętych pni. Straszą osikowym ostrzem dzid, jeszcze świeże obgryzionymi siekaczami bobra.
W lekkiej szadzi.
W jarze rzeczka meandruje poplamiona rozpryskanymi kleksami przesuwającego się cienia a żółtawo- pomarańczową powłoką słonecznego ciepełka. One wzajemnie się ze sobą splatają. Łączy je ograniczona chwila bytu. Pamięć Natury. Zimowy stan odrętwienia. W końcu na wierzchołkach wyniosłych wierzb rozpoczynają swój lament obrażone sójki. Jedna, trzy, pięć gardeł skrzydlatej ferajny. Ucieszył mnie ten hałas. Po nocnych wystrzałach petard sądziłem, że minie trochę czasu zanim powrócą nad dolinkę. Dobrze. Teraz wypatrywać stadek sikor i wszystko wróci do normy. Może ponownie zaufają tutejszej ciszy?

Bagienne fragmenty dzikości.
Pod stopami skrzypi mi nadmarznięte runo. Pies przeskakuje nad powalonymi kłodami i konarami. Nieopodal z pobliskich zagłębień brzegu wypływają stróżki źródełek. Zasilają rzeczkę. Gdy je mijam nieopatrznie wdeptuję w śliską maź błota, która oblepia mi obuwie. Docieramy do starego drzewa. Podziwiam jego mszysty kocyk. Ostatnie resztki oberwanych grzybów. Odłamany kikut starości i kilka ptasich dziupli. oślepionych światłem dnia. Kiedy odchodzę, mam przekonanie, że na wiosnę wróci tu życie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz