Choć to końcówka lutego aura przedziwnie kaprysi i ani myśli o zimowych surowościach. Co prawda dzisiejszy poranek ściął mrozem obeschłe badyle traw zamieniając je w szklisty nalot. Pięknie się on komponował na tle wschodzącej tarczy słonecznego Boga zaróżowionego licem lekkawego zawstydzenia. Tak się złożyło, że mogłem go podziwiać jak wstaje z zamglonej zasłony horyzontu ponad samotnymi łęgami. Patrzyłem oczarowany.
Na podłużnym jęzorze piasku leniwie spaceruje kilka czapli siwych. Towarzyszy im lekko z boku ich mniejsza krewniaczka- czapla biała. Jest bardziej filigranowa spokojniejsza, uważniejsza. Preferuje oczerety i skraj łozowisk. Wszystkie wyglądają nader kusząco dla oczu i zmysłu wrażliwca odcinając się jaskrawo na tle burych pni topól. Wisła błękitnieje to znowu staje się monotonnie pusta, kiedy słońce zakrywają postrzępione szmaty chmur. Jest w tym coś nieodgadnionego, lecz za to ubóstwiam tę rzekę. Krajobrazy i palety barw nigdy mnie tutaj nie zawodzą, w przeciwieństwie do ludzi, których nie umiem zrozumieć i rozpoznawać...
Śmierć na przywiślanych łąkach- odwieczny cykl natury. |
Postanawiam odejść od rzeki. Wchodzę w nieużytki zdziczałych wrotyczy. Otaczają je monokultury sosnowych lasków i mniej uczęszczana sieć dróżek i przecinek, po których można się przemieszczać. Słońce operuje już wysoko, więc bez obaw nakładam na siebie ciepły polar i szalik.Pozostała odzież ląduje na rowerowym bagażniku. Słyszę głośniejsze szczebioty sikor, czasem cień dzięcioła zawisa nade mną i po chwili znika. Niechcący płoszę dwie sarny. W mokrym piasku odnajduję radość jazdy. W końcu dojeżdżam w ulubione szpalery głowiastych wierzb. Stoją w swojej mnisiej rekluzji- rosochate, powyginane, dziuplaste z żylastymi bliznami czasu. A jednak trwają wiedźmy kostusze i straszą, coś szepczą i sprawiają, że serce mi rośnie.Lubię na nie patrzeć, dziwnie dobrze mnie uspokajają. Wierzby są kwintesencją mazowieckości, choć niewielu zwraca na nie uwagi. Niektóre "mądre człowieki" z chęcią by je wszystkie wycięli .{...}
Wierzby- mazowiecki cud natury. |
Zbliża się wieczór. Nastaje coraz większy chłód. Ponad koronami sosen obniża się niepostrzeżenie czerwień lampionu. Chcę zostać, ale to szaleństwo. Z niechęcią powracam kręcąc jak najwolniej przed siebie. W obniżeniach terenu kałuże lokalnych bajorek ciemnieje gęstszą siateczką cieni. Leśny gąszcz robi swoje. Gdzieś w łozowisku krzyczy rozeźlony samiec bażanta. Ulatuje w górę niepyszny. Dopiero potem nastaje nieznośna cisza. Koła mojego rumaka rozjeżdżają opadłe listowie mocno przy tym szeleszcząc. To moje pożegnanie z przywiślanym światem wierzb.
Piękny świat i pięknie odmalowany obrazem i słowem. :)
OdpowiedzUsuńGreenway
To piękno jest wokół nas, wystarczy się rozejrzeć. Uszanować i nie niszczyć.. Wiem, że akurat Ty dobrze o tym wiesz :) Dziękuję Greenway.
OdpowiedzUsuń