sobota, 17 maja 2014

Mój łęgowy zakątek

    Otacza mnie stary łęgowy las. Wkoło ogromne sokory i białodrzewy pod którymi spacerując przypominam miniaturowego ludzika. Wierzby i rozłożyste pojedyncze wiązy są jak nieprzebyta dżungla. Koncerty pokrzewek, cierniówek i zabłąkanej łozówki to zupełna niespodzianka. Żadnych dróg i ścieżek. Tylko przyroda i moja dojrzała świadomość szacunku dla tego zakątka.

Fragment łęgu ze starorzeczem.
    W takich miejscach powinien przebywać człowiek mądry, dostrzegający unikalnej wartości i piękna. Gdzie cisza jego myśli łączy się z muzyką jej mieszkańców. Czarne bociany na gnieździe winny być jego sumieniem i jednocześnie sprawiać, że będzie on strażnikiem , który będzie go bronić za wszelką cenę. Najważniejsze jednak, aby w takiej dzikiej ostoi on, jako gość, nie traktował tego lasu, jako swojej prywatnej własności! Przyroda nie zna czegoś, co my ludzie nazwaliśmy jako własność kupiona i sprzedana, ogrodzona płotem i drutem kolczastym. Z  tabliczkami  wbitymi w ziemię, które oznajmiają, co można i czego nie można. To wymysł chciwości i próżnej głupoty egoistów.

Nadwiślańskie wierzby.
    Kiedy jestem w ''swoim zakątku lasu łęgowego'', to traktuję go jako swoiste sanktuarium, kościół  i pogański chram. Z najwyższym szacunkiem. Każdy krok, decyzja, są tutaj przemyślane. A gdy już uznam, że nie naruszam jego harmonii, siadam tam, gdzie zawsze i uczę się - jak być człowiekiem. Słucham, patrzę i odkrywam nowe zmysły zapachów i smaków. Soczysta zieleń traw mnie przykrywa. Nikt poza ptakami mnie nie widzi. A zatem jestem i mnie nie ma.  Dzięcioły walą o pnie drzew. Myszołów z pobliskiej kryjówki kołuje nad lasem i patroluje okolicę. Jest piękny! Odbija się w tafli spokojnego starorzecza płosząc narybek. Rudziki baraszkują na powalonej topoli, która moczy swoją nagą koronę w błocie.

Fragment starorzecza wiślanego.
   Pierwsze kosaćce już wysuwają języki do żywokostów w gęstym runie ziół. Ciemki na ich liściach udają, że są martwe i zlewają się skrzydłami. Trzmiele oblatują przekwitające kieliszki miodunek, tak zapamiętale, że mogę policzyć odrośla włosków na nóżkach. I to wszystko bez przemieszczania się, zadeptywania roślinności i straszenia zwierzyny. W szczęściu bycia uprzywilejowanym...

Kosaciec.
    Zza prześwitów krzewów głogów przebija wiślana wstęga. Jaśnieje mieliznami łach i bielą rybitw, czapli i pstrokatymi kształtami kaczek. Stróżka wody zasila bajoro wiśliska, dzięki czemu ono żyje dorodnie wykształconym łęgiem. Zdejmuję buciory i topię stopy w jego ożywczym chłodzie.Mogę spokojne, bo jeszcze nie ma komarów. Śpiew ptaków jest zagłuszający.

Żywokost.
     Tak widzę spełnienie ducha, bez ingerencji niszczenia ostatnich skrawków nadwiślańskich łęgów. Spróbujcie.  Jeśli ich nie zaśmiecicie, ujrzycie prawdziwy raj. Obyśmy dorośli ...

  

  

  

3 komentarze:

  1. Wszystko to prawda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero niedawno zauważyłem to na własne oczy, że lasy łęgowe to chyba najbardziej produktywne środowiska w naszej strefie klimatycznej. Tam po prostu wszystko kipi życiem, wszystkie procesy jakby zachodziły szybciej i znacznie intensywniej niż dajmy na to w grądach, buczynach, nie wspominając już pospolitych sośnin. Przypominają mi nieco lasy tropikalne.

    Kloszard

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście, te drzewostany to po prostu jakaś bajka. Rzecz jasna dla tych, co tę ulotność w porach roku potrafią dostrzec. Kilka dni temu miałem szczęście ujrzeć karczownika ; właśnie w łęgach! Widoczek, że hej. Sfotografowałem też kilka gatunków motyli, których nie zam... Barwy niespotykane, kształty również.

    OdpowiedzUsuń