poniedziałek, 19 maja 2014

W magicznym olsie

    Jesteś w niedostępnych olsach. Otaczają cię podmokłe i grząskie obszary, gdzie możesz się ukryć. Wchodzisz na niewielkie wzniesienie z którego roztaczają się widoki na rzadką kępkowo-mozaikową strukturę lasu. Jego najważniejszym elementem jest wysmukła i strzelista olsza czarna. Wieżyce pni odbijają się w tle rozległych bagnisk i mięsożernego pływacza zwyczajnego. Jest jeszcze niepozorny, wręcz niedostrzegalny. Za kilka tygodni zażółci się drobnymi kwiatkami.

Nadwiślańskie olsy.
     Ten ols różni się jednak od kampinoskich i rakutowskich piękności. Rośnie na dawnych zalewiskach wiślanych, od którego odgradza go wał przeciwpowodziowy. Od dawna rzeczne łożysko nie zasiliło go ożywczym strumieniem. Dlatego wysycha, skazany na łaskawszy przypływ wezbrań i śnieżnych zim. Jedynie w głębszych zagłębieniach terenu stoi wyrównany stan wody. Duże lustra jeziorek odcięte od siebie zmurszałą glebą usychających olszyn.W tych miejscach możesz przechodzić, omijając błota i szlamiste zarośla różnych gatunków turzyc.Już pną się w górę, ku słońcu.


   Ostra zieleń krzewów bije po oczach.Z gąszczu kruszyn, trzmielin i czeremch usadowionych blisko czarnych bagiennych drzewostanów. Sporadycznie zaszumią wierzby, a w odroślach kaliny skryje się zlękniona sarna. Pnącza dzikiego chmielu oplotą  jej strach zapewniając sikorom i pokrzewkom miejscówki na gniazda. A ty w promieniach swarożycowej błogości właśnie wdychasz podeszczowe powietrze. Opuszkami swych delikatnych palców muskasz okrągłości zawieszonego na korze kapelusznika. Miąższ jego kształtu to jakby cienka błona kaczęcia. Prześwituje żyłkowatym szlakiem przepowiedni, który wyszeptujesz.


      Na policzkach pojawiła się spocona rosa. Skrapla się strużką wzruszenia. Główki kuklików wiszą poddańczo ku ziemi umazane oskarżycielską winą. Wyglądają jakby zwiędły przez przygniatające je nawisy cieni. Rosną z każdym porywem nadwiślańskiego wiatru. Z kukułczymi kukaniami z wierzchołków odłamanych konarów. W leśnym runie kwitnienia  ziół za którym podąża brzęczenie trzmiela i lot pracowitej pszczoły. Mrok bywa tutaj zwodniczy. Dziuplaste szczeliny poniżej koron starych olch zajmują nietoperze. Wylatują z nich pojedynczo w gonitwie za owadami. W pisku echolokacyjnego zmartwienia tuż przed księżycowym stawaniem. Wówczas widzisz szaro-blade zarysy tęskniącego żurawia. Stojącego nieruchomo. I płaczesz, bo to on....


   Wchodzisz w głęboki ols, ku kępkom ukorzenionych wysp. Twoje nagie stopy chlupoczą w brei smolistej substancji. Rozłogi knieci wczepiają się w palce, że czasem musisz szarpnąć, by się z nich wyplątać. Już nie pamiętasz chłodu wody. Pod rozłożystymi łodygami kosaćców wpadasz w mętny dół aż po pas. Mimo to idziesz. Pragniesz położyć głowę w jego miękkich piórach, pieścić dłońmi utraconą miłość. Zatańczyć po raz  ostatni dla niego, zanim odejdzie we mgłach. A gdy się zbudzisz na zroszonym mchu żalu, poczujesz jak twój nabrzmiały brzuch wyda na świat jego dziecię. W brzasku świtu chronionych olsów. Zawinięte w białe płótno pajęczej przędzy.

    
    

  

   
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz