piątek, 2 października 2015

Jesień na rzecznym przywiślu

Wieczorne słońce nad Wisłą.
Wiślana przyroda wdziewa już na siebie jesienne barwy. Wiązy żółkną coraz większymi połaciami listowia w koronach, a czarne topole intensywniej brązowieją. Dziś odwiedziłem samotną dziką gruszę rosnącą na miedzy wśród pól. Prawie wszystkie owoce zgniły, leżą teraz i są wspaniałym pożytkiem dla drobnych gryzoni i wszędobylskich szerszeni. Udało mi się znaleźć dwie drobne gruszeczki, które z miejsca pożarłem.

Dzika grusza-coraz rzadszy widok naszych pól i łąk...
Susza nadal nie daje za wygraną, mimo, że nocą rosa i pierwsze przymrozki zwilżają trawy i kolczaste łodygi żywokostów, które przekwitają. Wyglądają groźnie, ale to taki blef natury z tymi igiełkami. Pająki różnych gatunków też nie próżnują. Uwijają się jak w ukropie. I polują cierpliwie na swoje ofiary. Tej jesieni jest ich kilkanaście gatunków-staram się je sfotkować, ale to nie łatwa sztuka, bo są płochliwe i czujne. Na dębach żerują sójki, niekiedy widać kiedy u pni starych mocarzy podskakują i szukają żołędzi. Mają ciężki los, bo ubiegło je tutejsze stadko dzików. Skrzeczą więc rozkapryszone i zakłucają spokój łęgów. Pierwsze grupki bogatek już wydziobują coś spod gałązek wiązowych zakamarów. A gdy coś znajdują momentalnie ślad po nich zanika.

Żywokost lekarski i jego wspaniałe igiełki ;)
Niezapominajka błotna-klejnot nadwiślańskich lasów łęgowych i starorzeczy.
W odosobnieniu cienistego lasu krzewy głogów i dzikich róż krwawią ciężkimi owocami. Uginają się jakby od brzemienia, z którym muszą się corocznie zmagać. Chyba, że mają odpuszczenie grzechów i natura jest mniej hojna. W ich pobliżu lubią odpocząć sarny. Kryją się tam i zalegają aż do przedwieczora. Bliżej rzeki ciągnie się tunelik bobra, dobrze zamaskowany między wierzbami i korzeniami młodych osik. W oddali jaśnięjący punk oznajmia mi, że nocą obgryzł solidnie grubego białodrzewa. Niebawem legnie, kiedy obgryzek jego siekaczy poprawi dzieło zniszczenia. Wokoło łany nawłoci kanadyjskiej wchodzą coraz głębiej. Ciężko podziwiać las, kiedy te badyle sięgają mi do oczu. Idę ku wiślisku.

Chwila magiczna...
Fragment wyschniętego wiśliska-skutki suszy.
Niski stan wody obnaża całą żałość zbiornika. Przypomina wysychające bajoro, a nie kipiącą życiem odnogę matczynej rzeki. Nawet błotne niezapominajki jakieś lichsze... Odchodzę szybko, bo niepokoję kilkoro żurawi, już drą się na całe gardło. Czaple z kormoranami wolały przybrzeżne piaski otoczone wodą. Postanawiam odpuścić łązegę przy Wiśle i pójść ku dwóm jabłonkom. Zebrać trochę jabłek, bo zawsze słodkie,duże i bez chemii, którą nam faszerują. Nie zawiodłem się, choć jest ich dużo mniej aniżeli poprzedniego roku. Siadam na wiślanym zakolu w oczekiwaniu na światło odchodzącego dnia. Zachód słońca precyzyjnie obmaluje mi takie kolory, jakie sobie zamarzyłem. I czegóś więcej chcieć? Potem na rowerek i do domciu. Jakaś filiżanka kawci, kęs czekolady i dobra muza w tle. Życie jest fajne, jeśli wiemy, co lubimy.



2 komentarze:

  1. Ho, ho, nareszcie nutka optymizmu u Sławka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeden z najpiękniejszych widoków - zachód słońca nad Wisłą. I te jabłuszka dzikie, no poprostu żyć nie umierać. :)
    Greenway

    OdpowiedzUsuń