wtorek, 9 lutego 2016

Bieliki, strzyżyki i norki amerykańskie na bezśnieżnym przywiślu płockim

Młode grupy bielików czatują na piaszczystych mieliznach. Każdy w oddaleniu od siebie o kilkadziesiąt metrów. Podskakują z rozpostartymi skrzydłami, ociężale wzbijając się na niewielki pułap wysokości, by potem wylądować pośrodku kaczego stada. W ten sposób sieją popłoch wśród kaczek. Mogą jakby wyczuć osłabionego lub chorego ptaka.

Zachód słońca nad wiślanym starorzeczem...
A wtedy ofiara staje się bezbronna. W tych okolicznościach nie ma litości, jest drapieżny pęd ku zaspokojeniu głodu. Kruki oraz siwe wrony czekają na takie okazje. Są bezczelne i sprytne, nawet jak dziób czy szpon bielika da im się we znaki, nie odpuszczają. Zawsze jakiś kęs podkradną. Sroki z sójkami, które także buszują w nadrzecznych łęgach zlatują się później. Samotny lis, czy wścibskie norki amerykańskie to już poważny konkurent dla ptasich drapieżców. Wówczas jest walka na całego. Szpony, dzioby i zęby szukają przeciwnika.

Wiślane zakole pod Płockiem.
Jeden z nadwiślańskich ostańców lasów łęgowych.
Zdarza się, że młokosy z braku doświadczenia tracą jakąś część upolowanej zdobyczy. Tym bardziej, że między sobą też walczą. Co innego stary dorodny i silny birkut, ten w ślepia nie da sobie wykrzykiwać byle czego. Potrafi walnąć w odpowiednim momencie, a wówczas animusz cwaniaczka słabnie. W tym miesiącu byłem świadkiem takich dwóch bitew młodych trzech bielików z heroldią kruków. Martwe truchło dzika leżące w kałuży wody w małej niecce wierzbiny. Pokusa ogromna i dużo jadła. Tutaj kruki były mądrzejsze i to one rządziły, poza kilkoma przypadkami przeganiania ich przez młodziaków. Za drugim razem, już na martwej kaczce krzyżówce był jeden dorosły bielik i jego dwaj młodsi kompani. Starzec panował nad wszystkim, aż miło było podziwiać jego nabytą wiedzę. Resztki ścięgien pozostawił jakby z pogardą dla swych żółtodziobów i podleciawszy na gruby pień topoli wygrzewał się w promieniach popołudniowego słońca. Zaś kruczyska z tym dwojgiem bielików zażarcie walczyły o to, co pozostało.

Na przywiślu płockim.

Po zatorach kry i lodu prawie nie ma śladu. Wisła płynie swobodnym nurtem oblewając nową falą przesuszone starorzecza. Lecz tylko tam, gdzie przesmyki i kanaliki są na tyle blisko rzeki, by ta mogła się tam wlać. Dalsze akweny wiślisk cierpią na brak wody. Stopione śniegi nieco je wspomogły, ale to za mało. Pod obaloną wierzbą z rozwiniętymi korzeniami wciąż baraszkują strzyżyki. Nieopodal jaśnieje zwierciadło zarośniętego starorzecza i gąszcz roślinności. Wokoło las topolowo-wiązowy, dużo zakamarków do skrycia się w razie niebezpieczeństwa. W czasie ostatnich mrozów, ciężkich dla tych malców, żerowały one we mchu porastającym kłody i spękania drzew. Dzielnie sobie poradziły. Gorzej było z bobrem, a raczej jego szkieletem i oczodołami czaszki, które umazał ktoś błotem. Ślady jego bytowania są jeszcze widoczne, sporo obgryzień wierzb i próba jakiejś budowli przy dopływie do rzeki. 

Fragmenty wiślanych starorzeczy.

Wiosną w tym miejscu cudownie kwitną złocie i kurhanniki.Na niedużym wzniesieniu grupa olbrzymich głogów z kolczastą tarniną, rozkwita kwiatostanami i zwabia pierwsze pszczoły i trzmiele. Towarzyszy im gaj guzowatych narośli z sokór-topoli czarnej z której wyrastają lepkie pąki. Pachną przedwojenną apteką. W tle słychać bębnienie dzięciołów i amory sikorek, kowalików i pełzaczy. Sarny już czują w sobie powiew matczynych instynktów. Lubię tam przesiadywać, wsłuchując się w ten gwar życia i piękna odrodzenia wiślanej natury.

W lesie łęgowym na przywiślu płockim.

Na rzecznym zakręcie wieje bardzo silnie. Przewiewa przez las. Grzywy fal biją o brzegi i w niektórych miejscach obrywają je w głąb interioru. Na piaszczystych plackach wysp, obserwuję czarne stworki. To wspominane wcześniej norki, gonią się wzajemnie, to drapią w piasek usypując jakieś kopczyki, to znowu niuchają w poszukiwaniu czegoś do żarcia. Jedna z nich wraca do rzeki. Reszta gangu za nią, by po dłuższej chwili ujrzeć je na brzegu, z którego je podglądam. Są bardzo ciekawskie, ale nie podpływają do mnie. Odchodzę, aby dać im spokój.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz