niedziela, 28 lutego 2016

Łęgi w czerwonych kropelkach łez

Kropelki łez lasu łęgowego.
Iść przed siebie. W bagienne dale, ku pniom starych wierzb. W płytkie kałuże ciągnące się po ostatki ludzkiego spojrzenia. Jak cygańska poetka Papusza, gdy uciekała przed niemieckim okupantem gdzieś na dawnych kresach mojego kraju. Tylko w łęgowej odludni mogła odnaleźć bezpieczną przystań. Uratować życie. Pod stopami chlupocze, plastry mgiełek unoszą się nad krzakami kaliny i kruszyny. Z koron topól płoszą się zaspane siwe wrony. Ocieka skraplający się opar nocy.


Owoce kaliny koralowej w łęgu wierzbowym.
Las łęgowy.
Mijam czerwone kropelki łez wiszące kiściami na wiotkich gałązkach. Lśnią w ponurym świetle odbijając się o mchy zaległe na korze drzew. Błyszczą lusterkami i przyciągają oko. Podchodzę. A więc tak wyglądają łzy niedostrzegalnego lasu, w plątaninie chmielu, kolczurek i powojów. Teraz zupełnie zdrewniałych, owijając się wokół korzeni i powalonych kłód. Czyżby las płakał? Tęsknił za kipiącymi barwami wiosny i lata? Pod stopami zauważam kapelusze łęgowych grzybów, rosną w zleżałym listowiu wierzby trójpręcikowej. Pod ostrymi zaokrągleniami innych liści. Nieco dalej, leży coś na kształt miniaturowej czarki, którą jakiś zwierzak niechcący potrącił. Czarka w nadwiślańskim łęgu? Niemożliwe! Tu nie Puszcza Białowieska...

Fragment łęgowego lasu.
Tajemniczy grzybek w łęgu wierzbowym.
Ma jakieś 2 cm- drobniutki pazurek czyjegoś smutku. Wbity w serce, które już nie bije; zamarzło, zakrzepło i obumarło. Jak gleba pokryta sadzą mułu i  uduszona jego ciężarem zapada się w sobie. Po korzenie uschłej leszczyny. Zbielała kośćmi resztek sarny, którą pożarły kruki i sójki. Wydziobał sprytny myszołów.Wydarł gang norek amerykańskich, śmiejąc się przy tym do rozpuku i szczerząc zęby. Czy las płacze? Zadry dzikiej róży kaleczą. Więc opuszczam gęstą darń ziemi i przedzieram się ku rzece, ku wiatrowi, co wejdzie w moje nozdrza. Pragnę jego siły, jego nagłych podmuchów i grzyw fal, co niosą wolność po wodzie. Marszczy jej doskonałą powierzchnię i okrąża wystające kikuty pokaleczonej wędrówki. Skądś, albo dokądś.

Zarośla jeżynowe.
Fragment łęgu nadwiślańskiego.
Piękno łęgów wierzbowych.
Oglądam się za sobą, białe trawy płożą się na skraju łęgów. Oddają mu w ten sposób hołd, bez przerwy zginając kłosy w tanecznym uniesieniu lekkości. Wiatr każe, upomina, świszczy między dołami, a zabagnieniem i kieruje się ku wnętrzu lasu. A tam cisza. W tym niemym bezdechu traci animusz, rozbija się o coś, czego nigdy nie pokonał. Tam nie sięga jego wola. Jest natomiast pomruk roślin, jęk pni zdarty i posiniaczony w siekaczach bobra, co kładzie go z drżeniem opadłego zniechęcenia. Gdy wióry drewna i rozczłonkowanych wierzbin przypominają żalnik świeżych trupów. Stamtąd nikt nie wraca. Jest podrost skrzypów, najstarszej rośliny na świecie.

Dzika róża nad wiślanymi brzegami.
Dziwadła nadwiślańskie.
Zastoiska oczek wodnych w łęgach.
Fragment łęgu wierzbowo-topolowego.
Klony jesionolistne dyndają pewne siebie.Rozpychają się wokoło. Czepiają swoimi odroślami, zaś z runa spijają nektary wilgoci. Zabierają młodym drzewkom słoneczne światło niczym pasożyt żerujący na żywym ciele. Ale las jest cierpliwy, rodzimy duch matczynych topól wie, że niebawem zagłuszą intruzów i ożywi się soczysta żyła w ich pędach. Bujną ku niebu. Zazielenią go lepkimi pączkami, pod którymi wychylą kwiatuszki bluszczyka kurdybanka. I w tym miejscu brzemienna klępa urodzi kiedyś młode. Las to wie. 

Mykoflora grzybów na powalonej topoli.
Ściana lasu wierzbowego.
Fragment Zalewu Włocławskiego pod Płockiem.
Nad brzegiem rzeki przedwiośnie. Pączki owłosionych bazi zwołują się nawzajem. I krzyczą! Z rzadka grupka sikorek zaszczebiocze, to odleci, to znowuż nadleci. Czuć, że poważne czasy na amory się zbliżają. W łęgowej ostoi znajdzie się jakaś dziupla, albo załom w korze. Spękania u stóp omszałego wiązu, gdzie ciepło i cichutko.Ciurkający wężyk wody. I mech dla rudzika. Na Wiśle brudna piana bulgocze o piaszczyste brzegi. To efekt wyższego stanu wody po niedawnych dość intensywnych opadach deszczu. Nie brakuje śmieci, które rzeka niesie z sobą. W oddali widzę napuchnięte cielsko martwego psa. Truchło jest już napoczęte przez ptaki. Zaczepione o podwodne korzenie.Las nie wybacza, rzeka tym bardziej.

Wierzbowe kotki.

Wyrośla flory na przedwiośniu w lesie łęgowym.
Wędruję wzdłuż wiślanej wstęgi, tutaj szerokiej aż po horyzont. To zbiornik Zalewu Włocławskiego i jego monotonna linia brzegowa. Żadnej rybitwy nade mną, krzyku zabłąkanej mewy, czarnych skrzydeł kormorana.Sylwetki płynącej łodzi.Pustosz jest tu okrutna. Czuję znużenie, jakby chęć ucieczki w ścianę drzew. Tylko wiatr koi moje zmysły, krople rosy opadające z krzewów, które mijam. Chcę iść, nogi same niosą przed siebie. Jakże blisko do szaleństwa za którym już nic nie ma. Chłód, deszcz, głód. Dziurawy worek wspomnień, smak jabłka, które zrywam w miejscu opuszczonego gospodarstwa. Cmentarz.

Mykoflora lasu wierzbowo-topolowego.

Wezbrania wiślane niosą syf i brud z miast.
Krajobraz pamięta to co było, i to czego my zabrać ze sobą nie możemy. W tym jego potęga. Nawet jeśli go zniszczyć i przeobrazić na własną modłę, on pozostanie w pagórku, w ciężkiej glinie i w jarze z którego wypływa źródło. Gdzieś tam w środku. W zastygłym bursztynie, w skarpie szkieletu mamuta. Pamięć trwa także w lesie, w podskórnym płacie piachu, który porasta rachityczna sosna. W zatrutej rzece syfem z kanalizacji i topielcami z wielkich powodzi. On pamięta. 

Zadeptywane łąki skrzypów przez ludzi...
Płaty wiślanych skrzypów.

Wiślane topole.
Las nigdy nie płacze. On jest dziki, nieoswojony, splątany żywiołem trwania. Kiedy jest zbratany z rzeką, pozwala się zatopić, ranić ostrzami kry, co zdziera z niego korę i wypłukuje korzenie. Jest wówczas niedostępny, skuty lodem i ciemny. Trzeszczy, postękuje, czasami czeka.Wygląda prędkości światła w gwiazdach opadających w nicość nieistnienia, a potem chłonie letni świt, by się zbudzić. Czerwone krople łez to jedynie opuszczony fragment podróży zawartej w krzewie kaliny, w mokrym zakątku do którego przypadek lub chaos doprowadza czyjeś nogi. Łęgowy las jest niewidzialny. 

Wiślany wieczór.






























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz