wtorek, 13 września 2016

Zarębowie-moi pradziadkowie znad Wisły

Pochodzę ze zwykłej szarej rodziny, gdzie było biednie. Moi pradziadkowie po kądzieli mieszkali w starej czynszówce przy ulicy Kazimierza Wielkiego w Płocku. Tuż za tzw. Rogatkami Dobrzyńskimi. Prababka  Stasia wywodziła się z warszawskiej Pragi z szemranej rodzinki. Jej panieńskie nazwisko brzmiało Brygała. Z przekazów jakie mi się cudem udało zanotować, jest wiadomość, jak jej najbliżsi przeżyli  masakrę na Woli podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku.  Tysiące warszawiaków wymordowali tam kozacy. i kryminaliści od  Dirlewangera.

Rodzina Zarębów i Zaborowskich-od prawej Janka, i pradziadek Jan w dumnej pozie. W dolnym rzędzie, trzecia od lewej: Jadzia i Krysia, ta patrząca w bok.  Prababka Stasia : druga od lewej, stoi i obejmuje się z dziewczyną. Zdjęcie na wysokości Popłacina, z tyłu wzgórza ciągnące się aż po ujście Skrwy Prawej.
Potem jako młoda dziewczyna poznała mojego przyszłego Pradziadka i wyszła za niego za mąż. Przyjęła nazwisko Zaręba. Przeprowadziła się potem do Płocka. Wychowali troje dzieci-Jankę, Jadzię i Krysię. Najmłodsza była Krysia, którą moi pradziadkowie niejako adoptowali podczas okupacji hitlerowskiej jako niemowlę. Nie wiem w jakich okolicznościach. Jej prawdziwych rodziców zamordowali Niemcy na Pawiaku. Nigdy potem ciocia Krysia nie zdołała ustalić ich nazwisk i skąd pochodzili.  Wyszła młodo za mąż za warszawiaka i tam osiadła.

Zawiłe losy wojny sprawiły, że pradziadka Jana Niemcy wywieźli na roboty przymusowe do Królewca w 1942 roku. Razem z nim zabrano także córkę Janinę, którą jakiś esesman tam zgwałcił. Miała wtedy piętnaście lat. Z tego gwałtu urodził się chłopak, którego po wojnie wszyscy w rodzinie pokochali jak swojego.  Po tej traumie najstarsza Janka nigdy jednak do siebie nie doszła. Pamiętam jej smutne oczy wpatrzone w okno lub w ciemną czeluść przedpokoju. Po latach wyszła za mąż za stolarza, dobrego człowieka. Urodził im się syn.

Po wojnie pradziadek Jan najął się do pracy w Urzędzie Wojewódzkim w Płocku jako portier. Pracował tam do końca życia.. Prababcia Stasia zajmowała się domem i kombinowaniem. Każdą wolną chwilę spędzali z dziećmi nad Wisłą. Dziadek był zapalonym wędkarzem, i praktycznie zaraz po powrocie z pracy schodził nad rzekę i łowił. Bywało, że ryby na kolację, to był prawdziwy rarytas. Prababka robiła z ryb bardzo smaczne zupy.

Amory moich pradziadków-Stasisławy i Jana Zarębów. Starorzecze nadwiślańskie.
Oboje mieli przyjazne, acz gorące usposobienie, może dlatego tak ciężko mieli w życiu. W potrzebie nikomu nie odmawiali jednak pomocy. Z zapisków jakie po latach znajduję, wiem , że bardzo się kochali. Kiedyś pradziadek wrócił z pracy mocno po pijaku. Na powitanie dostał wtedy szczotką po plecach i kuchenną ścierką po ryju. Chodziło o to by małżonka zagonić do łózka, bo wtenczas za nadto się rozweselał i skory był do miłosnych uniesień. Nigdy nie podniósł ręki na żonę. Następnego dnia z obu stron nie było końca przeprosinom, tak że amory trwały aż do wyjścia dziadka do pracy. Ten przekaz uratowałem od zapomnienia, od rodzonej siostry pradziadka-ciotki Wiktorii w połowie lat 80-tych XX wieku. Mam luźne zapiski na marginesie szkolnego zeszytu :)
Pradziadek Jan -stojący z wędką. Ok 1939 roku...
Pradziadek Jan najczęściej wędkował na Tajwanie, obecnie to przywiśle w okolicach obecnego szpitala na Winiarach za ujściem rzeczki Brzeźnicy. Nie zdołałem ustalić etymologii tej ciekawej nazwy. Tamtejsza miejscówka Wisły słynęła z brzan i kleni i z ogromnych sumów kryjących się w zapadliskach rzecznych dołów. Teraz to syf, część Zalewu Włocławskiego, gdzie płytko i szlam śmierdzi ściekami ze szpitala. Jako, że u stóp płockiej skarpy lśniło starorzecze wiślane, obecnie nazywane Zalewem Sobótka, pradziadek i tam łowił.Wśród wiklinowisk miał swoje tajemne kryjówki, gdzie wędkował na liny i płocie.

Odcinek Wisły od Płocka aż po sam Włocławek był niezwykle malowniczy, z wieloma łachami wysp i piaszczystymi mieliznami. Niektóre z nich zamieszkiwali tzw. koloniści niemieccy. Rzeka w kilku  miejscach była tam wartka, czyściutka i dość wąska, niekiedy do zaledwie 150 metrów szerokości.  Pradziadek znał ją ponoć dobrze. W letnie upały całą rodzinkę pakował na lejtak i biwakowali na jednej z łach.


Od prawej: pradziadek Jan, w środku pan Lewandowski i nie znana mi osoba. Okolice Zalewu Sobótka już po wojnie.
Swoje imię zawdzięczam prababce Stasi, która na wieść, że mam otrzymać imię Karol-zaprotestowała. Podobno nie rozmawiała z moją matką przez  kilka dni. W końcu wyszło jak zażądała babka. Niezmiernie mnie to cieszy, starosłowiańskie imię Sławomir brzmi dobrze, dzięki czemu nie muszę małpować jakiegoś obcego kosmity... Prababcia zmarła zaraz po katolickiej Wigilii , gdy miałem nieco ponad roczek. Nie pamiętam jej.

 Babcia Jadzia na statku pasażerskim na Wiśle-koniec lat 60-tych XX wieku. Ta osoba z profilu.
Historia często zatacza koło. Jest przewrotna i zadziwia jeszcze za życia ich bohaterów. Córka moich pradziadków Jadzia, adoptowała mnie także jako niemowlę. Wiedziała, że zmarnieję. Moja choroba i zabawowe życie nieletniej matki przelały czary goryczy. Dzięki niej pozostała mi słabość do zapisków, zbierania rodzinnych zdjęć, dokumentów i pamiątek. Niewiele tego. Wiem, że nie płynie we mnie żadna błękitna krew, nie puszę się z dumy, że jestem ze szlachty najlepiej z herbem i majątkiem, gdzie stał ogromny dwór. Pewnie, że byłoby fajnie. Dziś to teraz w modzie. Ale otrzymałem coś więcej, dojrzałą świadomość bycia kimś, kto nie musi się wstydzić za swoich przodków. Że kogoś skrzywdzili. Każda rodzina ma jakieś brudy, które ukrywa jak może, ostre rysy na szkle, co już dawno się rozprysło. W mojej też jak widać takie były.

Po pradziadku Janie pozostał mi gen na Wisłę, zamiłowanie do przyrody i swobody. Zmarł w 1969 roku. Jest też coś jeszcze- Wschód. Jedna z rodzonych sióstr pradziadka, której imienia nie znam była na dzisiejszej Białorusi jakąś prawosławną mniszką w żeńskim klasztorze. Wiem tylko, że jak oprychy od Stalina spod znaku czerwonej gwiazdy zajmowały polskie Kresy, zamordowali i siostrzyczkę. To zaledwie strzęp informacji, jakiego udzieliła mi jedna z dalszych ciotek po kisielu. A miała doskonałą pamięć i do tego niebywały talent do wściubiania nosa w nie swoje sprawy. Głupia zniszczyła nawet pożółkłe listy, które pradziadek Jan otrzymywał.od siostry.

Od lat ciągnie mnie na Wschód, do swoich do Słowian [...].

Po prababce Stasi zauważam pewną pożyteczną cechę-roztropność i myślenie na zaś. A także wrodzoną ciekawość. Na krótką metę. Przegrywają one z żywiołem drogi przed siebie z zapalczywością na teraz, już i natychmiast, które notorycznie mnie gubią  Zapewne tak zostanie do końca mojego żywota.

Ten wpis poświęcam pamięci pradziadków Stanisławie i Janowi Zarębom z Płocka. Zostałem ostatnim z rodu, musiałem o nich napisać. Pielęgnujcie swoje korzenie, nie ważne, że jesteś Żydem, Cyganem, Polakiem, czy wszystkim po trosze. To nie Ty wybierałeś/łaś,  to los tak chciał. Ważne, abyś była/był dobrym człowiekiem.

Nadwiślańskie bukiety.
Wiele mnie kosztował ten wpis. Nie podaję żadnych dat, bo nie ufam już ludziom, cmentarnych hien nie brakuje. Mam cichą nadzieję, że może jakiś daleki krewniak się do mnie odezwie. Chociaż wiem, że archiwa po wojnach są spalone...




















4 komentarze:

  1. Piękny wpisik, opowiadałeś mi te historie kiedyś, ale dobrze, że spisałeś - gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Darku. W emocjach poprawiałem z kilkanaście razy ten tekst. Pewnie coś jeszcze znajdę, jakiegoś babola. Siedziało we mnie, żeby w końcu o tym coś napisać. Udało mi się.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładnie napisane, niemniej wyobrażam sobie, że niełatwo było napisać tych kilkadziesiąt zdań. Wszak najtrudniej pisze się o sobie. Zaś za najważniejszy w tym tekście uważam fragment: "...pielęgnujcie swoje korzenie, nie ważne, że jesteś Żydem, Cyganem, Polakiem, czy wszystkim po trosze. To nie Ty wybierałeś/łaś, to los tak chciał. Ważne, abyś była/był dobrym człowiekiem". Czysta prawda, prosta, lecz mimo to dla wielu zbyt trudna do zrozumienia...
    Pozdrawiam
    Zbyszek

    OdpowiedzUsuń
  4. Zbyszku, te końcowe zdania napisałem umyślnie. Świadom ich wagi. Rzeczywiście tak jest, że ocenianie innych przychodzi nam z wielką lekkością. A wiem, co piszę, bo sam byłem radykałem, tym od jedynych Prawdziwych Polaków... Jeśli ktoś ma polskie serce i polską duszę, nie złorzeczy na kraj, to co mi do jego koloru skóry, światopoglądu , albo pochodzenia. Ważne, by utożsamiał się z Polską, nie tylko na pokaz.

    Dziękuję Zbyszku za komentarz.

    OdpowiedzUsuń