niedziela, 16 października 2011

Nadwiślański Nomada

Żył na mokradłach.Spał i mieszkał w czymś na kształt zbudowanej przez siebie ziemiance.Nieopodal w skrytości wierzbowego lasu stał szałas.Proste schronienie przed deszczami i chłodem.Tam jadał.Z jego wnętrza prawie zawsze wydobywał się niebieskawy dymek.Znikał tak szybko jak się pojawiał.Unosił ciężar człowieka,który wybrał życie w surowych spartańskich warunkach.Bez ludzi.Kiedyś stwierdził,że są mu oni zupełnie zbędni.Własne towarzystwo cenił ponad wszystko.Poczucie bycia sobą,było bezcenne.Gardził próżniactwem.
Jego żywicielką była rzeka.Wypływał łódką w swoje miejsca i zarzucał cieć.Brał tyle ile mu było trzeba.Resztę wypuszczał.Kiedy miał kupca na ryby sprzedawał je lub wymieniał na sól i herbatę.Okoliczni ludzie mieszkający nad rzeką wiedzieli,że chleb był częścią zamiany.Czasem po prostu mu go dawali.
Nikt nie wiedział,czemu stroni od świata.Niektórzy mawiali,że ma konflikt z samym sobą.Chce żyć a nie udawać,że żyje.Inni,że to bujda.Z pewnością ma coś z głową.Bywało dość często,że długo go nie widziano.A wówczas na wyspie na której było jego obozowisko powracały czaple i krzykliwy staruch.Znany wszystkim zdziczały kozioł.Słynął z tego,że strasznie cuchnął.

W górnym odcinku rzeki widzieli go ponoć ludzie pracujący na barce.Wpatrzonego w dal w bezruchu.Całymi godzinami jakby na coś wyczekując.Potem siedzącego na łasze kolejnego dnia,tylko już przy ognisku.
Gdy nadchodziły mrozy i śnieżne zawieje pomieszkiwał w piwniczce po mennonitach.Mógł tam być bez przerwy jak niedźwiedź w czasie zimowego snu.Odcięty od rzeczywistości i świateł miast.Nie wiadomo skąd czerpał tyle siły i samozaparcia. Możliwe,że dzięki szaleństwu.Po skutej lodzie rzece,gdy noce były dłuższe od szaroburych dni-prześlizgiwała się muzyka.Skrzypcowe dźwięki ludowego grajka.Psychodeliczne wariacje geniusza znad uświadomionej odnogi starorzeczy.One wówczas odżywały.Puszczały lody.
Zaś przy ich brzegach podskakiwał staruch i tańczył.Samotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz