poniedziałek, 11 czerwca 2012

Człowiecovicus condominumisa...

Widziałem jego cień. Zaledwie skrawek opadającej płachty zlęknionego wyobrażenia.Zawisł na oświetlonej korze sosen przez słoneczne promyczki świtu. Zdawało mi się,że jest bardzo zimny,pokryty jakąś lodową powłoczką śnieżnej pościeli z opowieści upitych alpinistów.Takie są na lodowcach,które już topnieją. Może uciekł stamtąd i szuka nowego miejsca pośród ściaśniałego świata.Chce jeszcze postraszyć zanim zniknie na zawsze.

W tej sośninie płoszy ptaki zasiedziałe na gniazdach.Zięby, makolągwy i szpaki już teraz są bezdomne.Dziuplaste drzewa zasklepiła jakaś gęsta maż śliny Lęgi i zagłodzone pisklaki wołają o pomstwę do nieba. Ale ono nie istnieje. Jest okrutne prawo silniejszego.Reszta siedzi w mojej głowie.Las milknie z dnia na dzień,lecz my tego nie dostrzegamy.Zupełnie ogłuchliśmy.Rodzaj człowiecovicusa  condominumisa rozprzestrzenia się jak nieuleczalna zaraza.Idzie niczym walec po ściólce zwiędłych bodziszków i fiołków.Otruł je odór niemytych ciał nowo narodzonych noworodków vicusców.Ziemia jałowieje, ale żądza dwunożnych istot jest niepohamowana.Ostatnie zielone lato, szemrzący strumyk i iglaste sośniny zamieniają się w wieczne przekleństwo.

Ucieka przed siebie potykając się o wszystko,co zamiera .Kłody obalonych dębów pożerają miliony korników.Leśnicy trumfują-mieliśmy rację!, dżwięczy mi w uszach głuchy odgłos umarłych. Tylko co z tego skoro ich nie ma. Podzielili los żołędzich owoców z zeszłej jesieni.Nie wiem kim jest. Ocienia moją twarz i nic poza tym. Mam wrażenie,że chce, abym przeżył za karę.Poznał ten chłod i bezdenny los osamotnionego człowiecovicusa.

Pusta droga na wprost. Kikuty zbielałego lasu. W oddali banda dresiarzy z butelkami piwa.Słyszę bełkot i agresję wypluwanych wyzwisk. Wirus condominusa rozlewa się na świat. Jestem cieniem cieniów, oni całą zarazą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz