niedziela, 20 stycznia 2013

Dreptanie moje jest...

                                 
Wróciłem. Jakieś szaleństwo wygoniło nas z ciepłego kąta. Noc jasna taka piękna. Chrzęst śniegu pod stopami. I mój pies przede mną. Droga, szlak, tęsknota. Stare rosochate wierzby powyginane z zimna trwają na posterunkach. Tylko wiedźm brakuje. Pusto i ciemno, choć widzę wszystko.Oczy przywykły. Ścieżka, którą drepczę zasypał miałki i czysty śnieg. Lecz zanim ją odnalazłem przeszedłem most.Pod nim rzekę wijącą się jak zaskrońcowy sznurek spłoszenia. Cicho.


Mróz. Chcę iść szczęśliwy czuciem jego szczypania na policzkach. Tak niewiele a cieszy. Ciągle w dal. Mój pupil nadal podąża do przodu kilka metrów ale i tak nie dowierza. Przystaje i czeka aż doczłapię w zaspach.Teraz by leżał w cieple i chrapał. Musiałem wyjść. To impuls, potrzeba, wołanie. Każdy tak ma, ale niewielu poddaje się tej sile. Obłąkańcy są jednak prawdziwsi, nie walczą z tym, co w nich żyje. Przynajmniej ci, dla których wolna wola jest cenniejsza niźli dostatek z mamony.Mijamy jakieś zabudowania,niskie domeczki i przybudówki.Tereny działkowiczów.Utopia ludzi z miast...

Jest nas jedno. Pies i ja to oddzielne istoty. Ja w sobie, on w sobie. Tak mało nas. W oddali widzę sztuczne światła miasta. Mój budynek tam gdzieś. Sypie biały puch.Wietrzyk nieśmiało zawiewa nocne zakrzaczenia. Płoszymy sarny na polach.Przypatrują się nam a dopiero potem uciekają. Niezwyczajne do dwojga intruzów na drodze. Biedne. Wciąż w bojaźni od człowieka, który telepie te swoje brudy, hałas i niechlujstwo. Śmieci w rowach, w zagajnikach.Jak dobrze,że nie widzę ludzkich śladów na dróżce.Pies zaskoczony przywarł do moich nóg. Śmieję się. Tak po prostu, głośno, łapczywie drażniąc ciszę . Mogę! Nikt i nic mi nie zabroni. Życie to nie niewola, to kwestia wyboru.

Przepakowuję swoje wartości. Jest się takim jakim się jest. Nic nie musieć, iść, patrzeć, nasłuchiwać. Nie potrzeba do tego jakiejś walki i wojny. Chcieć i zrobić, ot i tyle. Już nie biegnę, nie śpieszę na łeb na szyję.Tak trzeba. W przyrodzie mam wybawczynię.Tam jestem, a nie bywam.Może dlatego woła, niepokoi,podszeptuje.W ciszy najlepiej ją rozumiem,ale drepczę uparcie po miastowym bruku.Jak idiota.Chyba z lęku. Znamy go.

Dal za dalą jest dal. Takie proste. Czemu to, co wydaje się odpowiedzią lub chociażby intuicyjnym warknięciem duszy- usidla nasze osobiste wolności. Dajmy sobie szansę. Bo jeśli się nie uda, zbłądzimy, zapomnimy się; ona należeć będzie tylko do nas. My ją wykreujemy i w niej też znajdziemy to, cośmy poszukiwali. Przegrana nic nie oznacza. Przecież dróg jest tak wiele. Nawet dochodząc do ślepej nie musimy walić o jej mur tak naprawdę stworzony przez nas.Wiem, to cholernie boli. Mnie codziennie...Chciałbym zobaczyć księżyc.Chmury go zakryły. Słyszę bicie swojego serca. Miłość odeszła bo ją wypuściłem. Dokonałem wyboru. Teraz ma spokój, ze mną by się jedynie szarpała.

Rozłożyć namiot, śpiwór, bezdomny żywot łajdaka. Dla innych takim się stanę, to jasne.Ludzie chętnie oceniają,choć cię w ogóle nie znają.Wyśmiać, wykorzystać,opluć tak,żebyś z tego nie wyszedł.Już mnie to nie razi. Widzę żywe kukły zawiści.Pustkę serc.Samotność w niechcianej robocie zaszczutych  się na wzajem. Cóż im pozostaje? Zło.

Mnie nie trzeba krwi i składania z siebie ofiary. Pragnę inności. Gdy płynie się na kanu, z przyjacielem. Dobrych ludzi przy filiżance kawy albo dobrego miodu spijanego z rogu. Bogów z dawnych czasów, gdzie kącina w gaju i kupalne przyjemności.Pieszego wędrowania w środku nocy  Łzy, która skapnie ze wzruszenia...

Wróciliśmy. Nie wiem na jak długo.Zanim dotarliśmy do ''domu'' ktoś nas mijał na wiejskiej drodze i nie mogąc pojąć czemu tak sobie idziemy -przystanął. Gdy się zbliżaliśmy do pojazdu, on znowu ruszał. Pewnikiem byliśmy złodziejami albo szalonymi włóczęgami bez swojego miejsca na tym świecie.  Dziwnie się tak poczuć. Ilu z nas może  sobie powiedzieć- jestem u siebie?  Most był bardziej swojskawy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz