wtorek, 23 kwietnia 2013

Płynąc kanu

Myślę o rzece. O długiej meandrującej drodze wodnej, gdzie jedynym towarzyszem jest pobliski las. Kryje mnie on pod swoim baldachimem od ciekawskich oczu. W tunelu głębokiej zieleni i w rdzawej poświacie jesiennych samotni. Byleby płynąc w spokoju eremity. Za posiłek mieć własnoręcznie złowioną rybę i zebrane żołędzie dębu, które posłużą  mi za kawę. Ciepło ogniska. Gwiazdy i pohukiwania nocy. Koc, śpiwór i solidny namiot i można  spróbować żyć.



Myślę o tym jak wiosłuję, delikatnie muskając pagajem w lustro wody. Cichutko, miarowo i spokojnie napawając się ich odgłosem. Chlupotem kropli deszczu opadającymi na dno mojego kanu. Wiernym przyjacielem, co rozumie wszelkie troski i zwątpienia..Kiedy świadomie człowiek decyduje się na ucieczkę od świata, w którym czuje, że jest zbędny. Gdzie ciągłe wybory pomiędzy mniejszym złem a przymusem dla rozsądku stawały się udręką...

Myślę o czasie, którego jestem panem. Wolności ducha, którego nigdy nikt ode mnie nie wykupi.Czystej przestrzeni mijanych lat na zmarszczkach twarzy, bez poczucia, że są bliznami nieudacznika i tchórza. Bycie wolnym to znaczy mieć każdą chwilę wymyśloną przez siebie. Nie ważne czy będzie ona głupsza lub mądrzejsza, ważne aby samemu ją tworzyć.



Jestem nomadą. Częścią pierwotnej rzeki na łupince nadziei. Mój okręt jest niezdobytą fortecą, piracką łajbą pośród udawanych poczciwców łupiących przy każdej okazji słabszych od siebie. Brzegi po których chodzą  przypominają obozy pracy  dla upośledzonych. Brzydzi mnie ich widok. Pijawki rzeczne mają więcej godności od oślizłych krawaciarzy... Daję się nieść prądowi. Zakola w odcieniach seledynu są moim rajem. W oczeretach suną z gracją perkozy i łabędzie. W górze kołuje boćkowa sylwetka szczęściarza. Ktoś został ojcem.



Cień kanu odbija się o zachodzie słońca, w namiętności umiłowanego samotnictwa. Przedziera się przez wąskie plątaniny starorzeczy. W jeszcze dalsze ustronia. Tam zacumuje na zimę. Wyjdę na grząski brzeg olsów i zbuduję szałas prostoty. Zatrzymam zrudziałe widoki trzcinowisk i okryję się mchami.  Do przedwiośnia, które  skuje lód oczekiwania. A gdy powróci wiosenny klangor żurawi- na powrót wypłyniemy, żeby nie zbłądzić za nawoływaniem  wędrówki  zza mgieł.



Myślę, że już płynę.

4 komentarze:

  1. Krawaciarze? Masz na myśli tych na skuterach wodnych?

    OdpowiedzUsuń
  2. Również tych. Lecz nie tylko- bankowców wszelkiej maści i politykierów, którzy na każdym kroku robią nas w trąbę. Wyjątkowo się nimi brzydzę...
    Co do nowego debilizmu jakim są głośne rajdy na skuterach wodnych po najpiękniejszych rzekach- to po prostu prosi się o strzelbę myśliwską. W końcu do czegoś pożytecznego by się przydała:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Uległam urokowi chwili, pośród ciszy usłyszałam delikatny chlupot wody zmąconej wiosłem, zobaczyłam w górze bociany a w wodzie drżące odbicie drzew, rosnących przy brzegu. Trwaj chwilo, oto życie nagle stało się proste i godne i tak szczodrze piękne. Otoczeni jesteśmy skarbami Natury, wystarczy otworzyć oczy.
    Sławko poetycko zabrzmiałeś, aż zadrżało mi serce. :)
    Greenway

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, proszę tylko dbaj o to serduszko , bo może jeszcze komuś ono mocniej zabije :)
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń