Wczoraj wieczorem wybrałem się na wiślane łąki, gdzie zawsze można liczyć na wiele interesujących zdarzeń. W przyrodzie od zarania czasu trwa wciąż odwieczny cykl narodzin i kresu , który zaskakuje i uczy pokory. Szczególnie dostrzec go można w dzikich miejscach z dala od uczęszczanych szlaków. Moja łąka spełnia ten warunek, tym bardziej, że kipi urozmaiconym życiem, kolorytem i bujnością roślinności. Przecina ją niewielki strumień oraz olszowo-wierzbowe lasy. Nieopodal płynie królewska Wisła.
Śpiew ptaków już tutaj mocno ucichł, choć odzywają się jeszcze skowronki i z rzadka przeleci zabłąkana czapla. Borsuki truchtają swoimi ścieżynami pośród zarośli i zabagnień, mimo to nie jestem w stanie ich sfotografować. Gęste krzaczory o które zawadzam płoszą obiekty moich artystycznych westchnień. Zanim je pokonam czmychają w nory. Co prawda mógłbym odczekać obok ich legowisk, ale chmary komarzyc mi to uniemożliwiają. Cóż, muszę poczekać do jesieni.
Zatem wałęsam się wolno wypatrując małych mieszkańców na baldachimach olbrzymich liści łopianów. Mijam niewielkie stadka modraszków, które ukryte na zielnych łodygach wyczekują nocy . Wiedzą, że w jej czarnych objęciach spotkać je może jedynie kres żywota. Niechcący je płoszę i zalatują dalej na kolejne łany kwiecia. Dochodzę na skraj dębowego młodniaka. Tam na trawiastym dywanie jestem świadkiem dramatu w skali mikro. Jeden z motyli zamotał się w pajęczą pułapkę...
Walka pięknisia o życie trwała jakieś 30 minut. W tym czasie jego rozpaczliwe podrygiwania, próby wyplątania się i szalonych szarpięć zdawały się nie mieć końca. Pręgowany zabójca z każdą chwilą owijał go swoją nitkowaną obrożą i dusił. Wbijał wygłodniałe szczęki w jego delikatne ciałko. Okręcał. Było w tym coś nad wyraz okrutnego lecz zarazem dopełniał go akt ekosystemowego sensu. By ktoś mógł przeżyć, ktoś musiał zginąć... Nie ma w tym niczego obrzydliwego. Przyroda w przeciwieństwie do tzw. myśliwych czyni coś absolutnie naturalnego. Obca jest jej chęć zabijania dla próżnej pychy i chciwości. Ona zwyczajnie jest drapieżną władczynią i bezbronną ofiarą. Tak jest od prawieczności!
Zbliżający się wieczór pokrywał kolejne fragmenty łąk. Ocieniał je . Zachodzące słońce pięknie komponowało się z ciemną zielenią całego terenu. Mazowieckie wierzby stawały się jakby na powrót młode i ponętne. W moich oczach była to jednak ułuda. Ten żywy spektakl natury pokazywał jej dwa oblicza. Pozorną sielskość i bezlitosny rytm o przetrwanie wielu gatunków zwierząt i roślin. Narodziny i śmierć. Subtelne piękno małego sarniątka obok truchła zjadanego przez padlinożerców starego łosia. To tylko jeden z wielu obrazów niezniszczonej przez człowieka przyrody.
W takim świecie pragnę być jedynie postronnym obserwatorem- nie panem! Uczyć się z niego czerpać mądrości płynące z początków istnienia świata i po prostu być jego istotną częścią . I żyć ile mi się uda... Nie krzywdząc innych. Dla mnie to jest ważny powód. A dla was?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz