środa, 23 października 2013

Ostatni nietoperz wśród topól

Nasze spotkanie miało obopólny charakter. On korzystał z mojego bezmyślego rozkrzaczania gęstwin, przez które się przedzierałem. Ja zaś stojąc i łapiąc oddech, mogłem w spokoju podziwiać jego sylwetkę rozkołysaną nade mną. Jakieś robactwo jeszcze fruwało pod koronami topól. Znad szlamu unosiły się także chmary  meszkopodobnych stworków i gryzły dotkliwie w twarz. Tutaj łowił je zaciekle..


Do wieczora brakowało sporo, więc zaryzykowałem spotkanie z dzikami. Wiem, że w tym miejscu lubią się paplać w błocie. Wkoło jest jednak nieprzebyta dżungla z pnączy zdziczałego chmielu i płatów dorodnie rozrośniętych łozowisk. Jedyną szansą był wykrot butwiejącej brzozy i nadzieja, że nie wyniuchają mojego zapachu. Nic z tego. Zanim dotarłem w paprzysko usłyszałem trzaski łamiących gałęzi. Coś wcześniej je stamtąd wykurzyło.


Pozostał mi niesmak, bo naprawdę liczyłem na fajne zdjęcia. Wcześniej przygotowałem sobie kryjówkę, naniosłem chrustu i listowia wkoło wykrotu i pozostało jedynie zająć miejsce. Wyczekując nagrody. Właśnie przed wieczorem, bo najlepiej. Musiałem przełknąć gorycz porażki. Ruszyłem nieśpiesznie na mały wypadzik w tę plątaninę zadziorów, jeżynowych sznurków i powalonych konarów drzew. Co i raz nogi zapadały się w dziury a pułapki po ogryzach bobrzych sękaczy wystających groźnie znad traw dawało mi odczuć, kiedy uderzały po kościach nóg.

I tak przez jakiś kwadrans. Wylazłem w końcu na otwarty prześwit rzeki. Po obu stronach zatoczki rosły trzcinowiska oraz młode olsze. Postanowiłem skorzystać z dogodności widoków i zwyczajnie sobie posiedzieć.Miejscówka całkiem przyjemna, więc czemu by nie? Dopiero z czasem dojrzałem ścieżkę po zwierzynie, co mnie niezmiernie ucieszyło, bo świadomość łatwiejszego powrotu daje komfort myśli.



Lubię spokój. A w takiej enklawie samotnictwa człowiek odżywa. Bynajmniej tak jest ze mną. I widzi więcej. Jakby odruchowo kątem oka chciał być pewien, że to,co widzi, to nie pustynna fatamorgana. Pierwotna intuicja z więzi po przodkach nadal w nas żyje! Jest spuścizną tamtych praw i czasu o którego pojęciu możemy pomarzyć.Jest daleki, nieosiągalny. Zatarliśmy go za sobą.

Bohater opowieści-przepraszam za jakość zdjęć. Nie ten obiektyw...
Tutaj troszkę lepiej widoczny.
Ten zbłąkany nietoperz, o którym wspomniałem oblatywał swój rewir walki o przetrwanie. Po locie dość wolnym i niskim wywnioskowałem, że z jego kondycją jest krucho. Puszczykowy drapieżca nie miałby z nim problemu. Momentalnie znalazł by się z dziobie ptaka. Dzięki temu, że przechodziłem przez krzaczory, on bez wysiłku korzystał z darmowego posiłku. Latające robactwo wzlatywało na wszystkie kierunki, co powodowało,że mysi ryjek łapał je balansując i lawirując w powietrzu. Podziwiałem jego zwinność i gibkie ruchy skrzydełek. Często przystawałem i pstrykałem fotki. Zawsze jakaś wyjdzie.


Gdy się ściemniło, był już tylko moim podniebnym wspomnieniem. Man nadzieję, że sobie poradzi. Powróci w gęsty las wiślanych zarośli A na wiosnę rozweseli błękit nieba z szarością wód.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz