poniedziałek, 23 grudnia 2013

Brzegami brzeźnickich urokliwości.

Ostatnie dni grudnia przypominają mi trochę ciepławe zimowe ostatki albo długie niekończące się jesienne pluchy. Dziś wybrałem się nad Brzeźnicę w Płocku, aby na własnej skórze zaznać tychże pogodowych zawirowań..W zasadzie przeżyłem wszystkie pory roku oprócz lata i opadów śniegu. Był grad, deszcz i szarobury bezlistny las . W środku dnia towarzyszyła lekka mgiełka a potem słoneczne ciepełko.


Schodząc na same dno rzecznego łożyska miałem pewność, że tam spotkam to, czego szukam. Małe wodospadziki, bobrze zapory i zwyczajny spokój znanemu eremitom. Najsampierw jednak postanowiłem dojść ku pewnemu zakolisku, gdzie rosną dość leciwe olchy, zaś na ich giętkich gałęziach wiszą jeszcze czarne szyszeczki, którymi odżywiają się stadka sikor i trznadli. Lubię tam sobie przysiąść tuż przy brzegu i podpatrywać przez lornetkę jak ciężko uwijają się te małe ptasie stworzonka. Zwisawszy w dół łebkami tańcują na wietrze i wydziobują znane sobie smakowitości. Ten widok wart jest cierpliwego oczekiwania, ponieważ stadka ptaków liczą niekiedy przeszło 30-40 duszyczek.


A tutaj w słonecznym blasku-w dolince.
W miejscu tym wznosi się ogromna stromizna gliniastej skarpy kończąca się spękanym nawisem. Korzenie olszyn topią się w rzecznym nurcie i z czasem spadają z hukiem.z całym drzewostanem. Tak tworzą się zawalidrogi, które służą bobrom za budulec uszczelniający tamy. Zanim jednak do tego dochodzi, w ich gęstwinie kryją się maluśkie strzyżyki a niekiedy samotny rudzik. Choć tego drugiego jegomościa dawno tutaj nie widziałem. Na tym zakolu nieco w górę nurtu szumią wodospady, zatem ciszy w nim nie uświadczę.

Brzeźnickie wodospady.
I stworki.
Dzikie a jakie niepowtarzalne...
Dlatego zachodzę w tę miejscówkę, wiedząc, że nie sprawi mi ona zawodu. Jesienią jest szczególnie powabna, gdyż umazana wieloma kolorami barw zachwyca. Mchy na powalonych wierzbach dodają jej zdziczałego uroku zapuszczonego zakątka. A dla takiego czegoś nie jestem w stanie pozbawić się tej przyjemności. Tutaj czuję się jak mnich, który medytuje, słucha i zadaje pytania. A rzeka zawsze odpowie. Zabawnie wyglądają zaloty sójek,które z rzadka lubią popłoszyć mniejsze od siebie ptactwo. Przylatują na moment, powykręcają dziobem w różne strony i zaraz odlatują. Sikory z trznadlami w popłochu umykają w krzaczory i muszą potem odczekiwać dla pewności, że nikt im znowu nie przeszkodzi w uczcie. I tak jest co jakiś czas.

Grzyby na zmurszałych wierzbach.
A to na tej wierzbie rosną grzyby...
Brzeźnickie koryto rzeczne.
Brzeźnica wydaje się teraz smutna i mało atrakcyjna krajobrazowo. Akurat mi to nie przeszkadza, prawdziwy piechur doceni to, czego inni nigdy nie dostrzegą. Daleko mu do niedzielnego pseudoturysty z domowych pieleszy oglądających z wypiekami na twarzach kanał National geografic. Obcy mu świat wirtualnych marzeń... W rodzimej przyrodzie odnajduje to, co żywe, namacalne i znajome. Ślady sarny w piaszczystym mule, bobrowe ogryzki wierzb albo ostrzegawcze świergoty sikorek. Jemu to wystarcza.

W słonecznym półmroku.
I takie coś także żyje nad Brzeźnicą
O zachodzie słońca.
Pod wieczór postanowiłem opuścić czarowny sikorkowaty zaułek i wyruszyć ku ujściu Brzeźnicy do Wisły. Podczas zaledwie kilku kilometrów padał grad, deszcz i trochę powiało. Następnie wyszło słoneczne zaróżowione piękno ze Szczodrego Świętowania i odmalowało dolinkę ładną poświatą. Wiele razy musiałem przystawać i fotkować. A to zabagnione miejsca nad rzeką, a to znowu silnie oblane tarczą słońca korony drzew. Na koniec zaś, kiedy mrok nocy już się zbliżał- zająłem się uwiecznianiem brzeźnickich zarysów rzeki, co często mnie zaskakiwało. Rzeka posiada wiele odcieni. Może dzięki temu nadal jest taka pociągająca i nigdy taka sama jak poprzednio. Martwi tylko, że jest ciągle zaśmiecana, a kiedy dochodzi się do ujścia rzeki ku Wiśle - drażni widok maszyn budowlanych-spychaczy, dźwigów i siatek z drutów, które służą do regulacji brzegów. Widać długo człowiek nie wytrzyma bez niszczenia tego, co już wcześniej zniszczył. {...}

Na brzeźnickich bagnach...
Grzyby na starych wierzbach...
Brzeźnica nocą u ujścia do Wisły.
Staram się tym nie przejmować, przecież już niedługo przyjdzie lodowiec albo jakiś inny kataklizm i wszystko, co człowiecze zamieni w pył.  Jeśli mogę kradnę więc każdą chwilę ze swojego życia i zamieniam ją w żywy sen najdoskonalszego świata w przyrodzie. I Wam też tego życzę. Na Święta i nie tylko.

8 komentarzy:

  1. Współdzielimy ten świat ze wszystkimi stworzeniami, tak pięknie uwidaczniasz tę prawdę w swoich tekstach. Ale to miłość otwiera oczy i pozwala zobaczyć to piękno nas otaczajace w różnych barwach pór roku. Tymczasem większość z nas ma oczy zamknięte i tak naprawdę nie wie na jakim świecie źyje. To jest jakieś szaleństwo. Oby jak najwięcej ludzi mogło wyjść z cienia i w świetle zrozumienia zobaczyć świat tak jak Ty go widzisz.
    Wszelkiej pomyślności. :)
    Greenway

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że razem możemy wyjść z własnych cieniów i oglądać świat naszymi zmysłami ...
      Dzięki Greenway .

      Usuń
  2. A phic! Nie ma to jak pochorować się na święta.
    Wracając do tematu. Zachodzące słońce na ostatnich fotkach fajnie kontrastuje z szarością lasu i toni wodnej. Nie wiem czy ty też kiedyś natrafiłeś na ten niezwykły moment kiedy to po całym dniu, pochmurnym, chłodnym i wietrznym, kiedy szarówka obejmuje cały świat, tuż przed zachodem słońca świat oblewa żółć promieni słonecznych. Zwykle nie są to czyste kolory. Żółć jest brudna, kolor który pojawia się na korze drzew- niepokojący, tym bardziej że pogoda w tym momencie wcale się nie zmienia. wiatr wciąż niespokojnie smaga drzewami, jest w przyrodzie poruszenie a każde żywe stworzenie już dawno przygotowało się do zimy. Ten specyficzny odcień promieni słońca jest jakby ukoronowaniem tej pogody. Niepokój który mam na myśli, hmm- widziałem jak w kilku filmach reżyserzy wykorzystywali te połączenie późnojesiennej pogody i światła. Były to egzekucje ludności w lesie, wspierającej partyzantkę w czasie wojny, marszruty tysięcy polskich zesłańców przez brzozowy syberyjski las. Jakaś scena z okopów z I wojny światowej, tuż o świcie- przed rozkazem ataku na niemieckie gniazda ckm, chyba pod Verdun.

    http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Verdun

    Tak więc nie tylko czerwień odzwierciedla grozę. Te moje odczucia nie dotyczą tylko człowieka. Nie raz udało mi się uświadczyć tego klimatu, stojąc nad taflą wody olsu i słuchając jak w oddali na skraju lasu pracuje dwusuwowa, pamiętająca czasy powojenne, terkocząca pogłębiarka wydobywająca torf. Kiedyś było to dla mnie bolesne doświadczenie. Wiedziałem że człowiek wbija się w ziemię i wyciąga na wierzch karty historii które odkładały się przez tysiące lat jako piętrzące się warstwy torfu. Coś co trwało nieustannie od czasów kiedy Człowiek był jeszcze tak mały zostaje wydobyte, zmieszane i uproduktywnione, jak zwykły bezwartościowy surowiec. Torfowiska nie powstają w ciągu kilkuset lat. Najstarsze dęby Puszczy Białowieskiej są niczym mrugnięcie oka w porównaniu z powstawaniem torfowiska. A ja na każdym kroku widuję jak zamienia się je w stawy, małe kopalnie odkrywkowe, zasypuje po nich wyrobiska ziemią o stabilnej frakcji, żeby postawić fundamenty pod kolejny supermarket- świątynię zbytku i złudzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, im więcej przebywam na tzw. łonie natury- takich detali po prostu przybywa w moim odbieraniu świata. One są teraz dla mnie najistotniejsze, ponieważ jak w poezji haiku człowiek docenia ich sens i fakt, że odczuwa więcej. Ja przynajmniej tak mam.
      W cynobrodziej czerwień sosen o lekkawym zmroku, gdy słońce zaraz ma zajść a w borze jeszcze dość widno- to uwielbiam! Jakoś mi wtedy szybciej pulsuje w żyłach. Chociaż wiem, że nocą wracać trzeba... Ta chwila , ta barwa kory mnie powalają. Zauważ, rzadko kto dostrzega coś takiego- tylko paplają i chichają się ludzia. Może w tym tkwi niepokój, chęć ujrzenia czegoś ponad to, co pospolite wkoło nas ? Sosnowe bory Mazowsza Płockiego zaskakują, uwierz mi na słowo.
      Co do torfowiska- u mnie ich niewiele- nad rzeczką Wierzbicą nawet wydobywają ludzie, ale dla własnych potrzeb. Strasznie przy tym dewastują brzegi... Rozumiem Cię. O współczesnych świątyniach z supermarketów nie chce mi się pisać. Zbyteczne.

      Usuń
  3. Może kiedyś uda się odtworzyć przyrodę z malutkich enklaw jakimi są parki narodowe i rezerwaty.Tak sobie myślę.

    Kloszard

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękne te zdjęcia, liczę na to, że i w przyszłym roku będziesz nas takimi raczył.
      Korzystając z okazji czytelnikom tego bloga i jego autorowi życzę Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego 2014 roku.
      Pozdrawiam was cieplutko.
      Kotek.

      Usuń
    2. Kotek, wielkie Ci dziękowania ode mnie :)
      Cóż mogę dodać- łap w garść to, co dobre, to, co ci w duszy gra... A kiedy złapiesz spontaniczność umysłu- nie puszczaj! Wówczas wszystko zniesiesz i jak do dziś każdego starać się będziesz rozumieć.
      W tym Twoja wyjątkowość.

      Usuń
    3. Kloszardziku :), też chciałbym w to wierzyć-obyś miał rację. Przyroda, kiedy jej się nie przeszkadza wraca tam, gdzie była wcześniej. A ci, co ją tłamsili przeważnie leżą w glebie i służą jej za nawóz. Ot, przewrotność losu.
      A tym czasem do zobaczyska niebawem .

      Usuń