wtorek, 7 października 2014

Nadwiślańskie knieje

Brzegi starorzeczy barwią intensywnymi zieleniami. W głębszych bardziej niedostępnych fragmentach łęgów, gdzie wąski strumyk zasila łożysko największego wiśliska klony polne wraz z topolami żółcieją i gniją brązami. Widać to dokładnie na liściach, co opadają z dnia na dzień. Czuć przyjemny zapach błotnych niezapominajek z lazurem kwiatków. Ukrywają się wśród kożucha mszastej darni rozdeptywanej przez sarny.

Wiślane wiślisko w łęgowej kniei.
Podrost wiślanej kniei zajmują dorodne krzewy głogów. Płoną owocami czerwieni z lekka już podmarzłymi przymrozkami nadchodzących nocy. Marszczą się w słońcu jesieni. Gdzieniegdzie na zdziczałych jabłonkach wiszą małe jabłka, które zerwane wprost z gałęzi smakują wybornie. W gęstwie nawłoci leżą te najsmaczniejsze, słodyczą gaszące pragnienie piechura. To nic, że kilka jest nadgryzione przez robaki, albo są popękane. Można zebrać kilka do plecaka i posilać się popijając chlebowym kwasem. Polecam.

W łęgach strumyczek wpadający do starorzecza.
W niecce po wyschniętym bajorku przepływa wspomniany ciek. Szemrze cicho, zaś tam, gdzie zwałki powalonych konarów tworzą zapory rozdwaja się lub podmywa uparte przeszkody Na jednej ze starych wysokich wierzb siedzi siwa czapla, nieruchomy przygarbiony kształt. Z oddali, patrząc przez okular lornetki widzę, jak od niechcenia rozwiera dziób i ziewa. Taki szczegół. Zza ściany trzcin słychać jak poszczekuje zaniepokojona sarna. Wychyla łeb i rozgląda się, węszy i nasłuchuje. Po chwili znika w szuwarach.  Trzask łamanego badylstwa zdradza, że woli się skryć, gdzieś w jakiś zakamarek. Niepokoi mnie, że jest sama. Dranie ze strzelbami nie próżnują...

Meander strumyczka.
Powab łęgowych lasów.
Nadwiślańskie łęgi są teraz wyjątkowej urody. Ściółkę zasilają poważnych rozmiarów kłody, i to wielopokoleniowe, butwiejące od kilku lat. Mchy, wątrobowce i grzyby stają się ich ozdobami. Z rzadka kładą się pośród nich dojrzałe korale psianki słodkogórz. Dziki chmiel, pnącza bluszczu a także łany jeżyn porastają wszystko dokumentnie. Dlatego trzeba uważać, gdyż bobry ścinając młode olszęta pozostawiają zaostrzone kikuty. Gdy się na nie człek nadzieje, nieszczęście gotowe. Kilka razy nie zauważywszy zleżałej kłodziny, padałem na twarz. I za to lubię naturę, bo w ten sposób broni się przed intruzami... Byle kto, tam nie wlezie.

O zachodzie słońca.
Oko Boga Swaroga w łęgach.
W ciszy wiele można przyuważyć, usłyszeć, wpaść w zachwyt nad tym, co nas otacza. Las łęgowy, pomimo, że pozornie smutny, nadal żyje. Sporadycznie echo niesie ryk jelenia. Drze się żałośnie, jakby załamany brakiem konkurentów do słusznej bitki. Kiedyś ziemia tutaj drżała ze strachu, ptactwo uciekało, drzewa skulały ramiona. Teraz słychać tylko krakanie kruków, w chaszczach pojękiwanie [inaczej tego nie nazwę], sikorek. A w koronie starodrzewia zobaczyć opuszczone gniazdo bielików.

Świat stacza się ku zagładzie...

Gniazdo bielika.
Jesienny brzeg wiślany.
Na szczęście jest jeszcze odrobinę piękna, które ratuje wrażliwców od obłędu, od skończenia ze sobą. Uciekają w tę doskonałość i chłoną całym sobą, to, co niebawem zamieni się w monokulturę. Usiądą w dziecięcym uśmiechu przy sędziwym białodrzewie, lub w ukrytym od złego uroku sokorowego gaju. Nawet pogadają sami ze sobą, bo nikt nie usłyszy. Zwierzęta i las zdradziecko ich nie wskażą.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz