Obóz przed świtem. |
Czasem człowiek musi się spakować i uciec. Uciec od siebie, od kogoś lub od czegoś. On sam nawet do końca nie wie, dlaczego? Idzie zatem przed siebie, bo musi, bo ma taką nieprzymuszoną wolę. Chce uleczyć duszę, uspokoić myśli, zasmakować się w ciszy bicia swojego serca. Wie, że po prostu musi, że powinien tak uczynić. Zatopić się w zielonym odosobnieniu przy ognisku, i czekać aż poczuje ulgę.
Jest takie miejsce, gdzie lgnie jego pamięć i świadomość włóczęgi, która jest jego wybawieniem. Tam nad rzeką, tuż nad niewielkim wiśliskiem z widokiem na wyspę ocalenia. Więc pakuje do swojego plecaka płachtę, śpiwór i karimatę. i wyrusza Pragnie minimalizmu, jak najmniej gratów na plecach. Nie znosi ciężaru, który go przygniata i otępia, wędrówka ma być odskocznią od fizycznego cierpienia, a nie karą za to, że czuje, że kocha życie.
Zachód słońca nad obozem. |
On nie chce być zdobywcą, co sobie notorycznie musi coś udowadniać. Być twardzielem jak lanser od surwiwalu, co ujarzmia naturę i robi wszystko tak, ażeby ją na wszelkie możliwe sposoby upokorzyć.Bo sobie ubzdurał, że taką ma rolę do wypełnienia. Jakby wszystko kręciło się wokoło niego; bo taki to on ważny. Takich typów spotyka codziennie i jedyne, co ich różni od siebie to płytka paplanina o tym i owym. Jest nimi zmęczony. Unika ich wydłużonych cieni, które wloką się za nim jak jakieś uprzykrzające widziadła. Słyszy za sobą ciągłe słowotoki zdań i prymitywny rechot oznajmujący tępotę i upodmiotowienie. Liczy się tylko siła, siła w grupie. Jeśli ktoś jest inny z ubioru lub zachowania, chcą go zmiażdżyć. Opluć i zwyzywać.
On chce piękna i pulsującego życia nad rzeką, gdzie nie gubi własnych śladów. Chce słuchać i patrzeć. Podziwiać cud stworzenia o poranku i nocą, kiedy doświadcza czasu teraźniejszego. Bez lęku, że oparł się
o mur znieczulicy. Pragnie być częścią przyrody, bo zdaje sobie sprawę, że od swoich narodzin jest jego opiekunką. Inspiracją. Jak jedna z rodzanic przy kołysce... Wie, że jeśli ją zdradzi i zbruka jej cześć, stanie się nic nie znaczącą kreaturą. Docenia głębię i harmonię świata przyrodniczych zależności. Jest dla niego świętością, niczym Święty Gaj w prastarej puszczy. Rozumieją to nieliczni.
W odosobnieniu. |
Kiedy zostawia za sobą następny zakręt na ścieżce, wie, że przygarnia go przestrzeń, świeży oddech płynącej rzeki wyłaniającej się z przedjesiennych mgieł. Już czerwienią się owoce rozgałęzionych krzewów głogowin, dyndają na gałązkach dzikich róż upominki warg jak pocałunki ukochanej. Przebarwiają się listki wierzb srebrzystymi tańcami na wietrze. A stare sokory żółkną opadłym zmęczeniem w łęgach. Lato z wolna przemija, ale jemu nie jest do smutku. Zachwyt pozostaje. Czerpie całymi garściami. Blisko rzeki, na skraju lasu zna miejsce, gdzie rosną dwie dziczejące jabłonki. Postanawia tam pójść i sprawdzić, czy wydały owoce. Zrywa kilka z nich, nigdy więcej, bo po cóż? Wystarczy, aby ugasić pragnienie, są kwaskowate i małe. Na pagórku drzewko z ulęgałkami musi jeszcze nabrać słonecznego ciepła, są niedojrzałe i twarde.
Jest daleko, tak daleko jak chciał. Wymarzył sobie być niewidzialnym. Wchodzi głęboko w chaszcze, w znaną sobie dróżkę saren. Idzie wolno, oglądając się, by nie spłoszyć nagle kopytnych przyjaciół. Szlak jest ledwie dostrzegalny, porośnięty darnią płożącej się jeżyny. Musi uważać na zaczepy. Niebawem dojdzie do gęstwiny wiklinisk, a za nimi już upragniona miejscówka. Maluśkie starorzecze, z ciurkającym wpływem wody od matczynego łożyska królowej. Tam, rozbije obóz. Z widokiem na samotną wyspę i szeroką zadrzewioną dolinę znikającą po horyzont.
Przed deserkiem :) |
Po deserku ;) |
Wolność... |
W zagłębieniu wypłuczyska ślepej odnogi postanawia rozstawić coś w rodzaju namiotu. Czyści murawę ze zleżałego drewna i połamanych konarów drzew. Wysuszone jest na wiór. Będzie mógł spokojnie wykorzystać je na opał do ogniska. Wyrównuje wypukłości i dołki pod legowisko a następnie rozkłada matę budowlaną na trawy, żeby robaczki nie gryzły i chłód poranny nie ciągnął. Potem całą płachtę z sześcioma śledzikami przybija do ziemi. Z holenderskiego namiotu, który uwielbia, ale jest niesłychanie ciężki mocuje metalowy stelaż z lekka w głąb schronienia. I jest namiocisko. Przewiewne, szybkie w obsłudze i minimalistyczne. Co istotne, maskujące się wspaniale z otoczeniem.
Początkową radość zakłócają roje komarzyc. Są wszędzie i kąsają jak oszalałe. Im bliżej ściemnienia się, tym większa ilość atakuje nieboraka. Polar odrobinę go ratuje. Czym szybciej rozpala ognicho, bo moskitierę oczywiście zapomniał zabrać. Nadzieja w nadziei... Pomogło, choć i tak insekty są rozjuszone. Cóż, miał świadomość miejsca; wysokie trawy, bliskość starorzecza i łąki komosy. Idylla dla owadów. Lecz wiedział, że tutaj nikt obcy go nie odwiedzi. Będzie niewidzialny.
Na nocnym nieboskłonie miliony gwiazd. Mleczna droga koi oczy. Z pojawieniem się stadka nietoperzy komarzyce nagle znikają! Przyjaciele, wybawcy, obrońcy-jakże wam dziękować! Uśmiecha się jak dzieciak do siebie, w przyrodzie, jeśli jakiś dureń niczego nie zniszczy, wszystko ma swoje miejsce i czas. Przyroda uczy pokory.
Bez statywu, łartystycznie wyszło. Ale dla klimatu udostępniam. |
W obozie już luz. Nic nie musi, nic nie trzeba na zaś, liczy się chwila, cisza, poczucie spełniania się w sobie. Dla siebie, lecz nade wszystko z naturą, bo to dla niej zapragnął tutaj być. Poddany jej pogróżkom i zachętom w ubóstwianiu jej. Tylko to, i aż tyle. Jedyny ''cel'' wędrówki-ucieczka.
Noc jest ciepła, acz wilgoć idzie od rzeki. Wilgoć, którą lubi, bo jest taka specyficzna, szlam i muł podskórnie unoszące się w górę. Nigdzie indziej go nie poznaje, jest samoistnie nadwiślański. Inne rzeki posiadają zupełnie odmienne zapachy trzewia. Zatracić się w nim, gdy rozpacz otumania i paraliżuje, gdy już nic nie pomaga. Kiedy wie, że pozostaje udręka. Skoczyć w przepaść z wysokiej skarpy i nie czuć, że boli to, co niepojęte? Zapamiętanie istnienia, że coś w nim pulsuje? Ciężki oddech i oczy ludzi, za którymi sączy się zło, albo prostactwo. Pozostaje samotna wyspa, zieleń lasu wierzbowego, stary wiąz. I bielik na suchym czubku starucha. I świt, zawsze nieskazitelny.
Wówczas wraca. Chce znowu być, nie przeminąć w otchłani tego zapachu szlamu. Wysokiej skarpy z płytkiego dna toni rzecznej. W tej wyspie jest piękno. A dopóty ono jest, nie może go utracić, bo się zląkł. Tchórzem nie jest, on się tylko boi. bezradności. Że zakują go w kajdany monotonii i na wieczność karzą żyć w zniewoleniu.
Godzina 5:30 rano. |
Obóz w całej krasie. |
Wiślany cud istnienia... |
Leży w śpiworze wpatrzony w płomień ogniska. Pije browarka, zimny złocisty napój, otuchę zmysłów. Już po kolacji. W bajorze słyszy jak bobry biją ogonami w wodę i po chwili nurkują, by znowu wypłynąć dalej. W oddali, ale nie może określić skąd dokładnie żurawi klangor niesie echo. Nietoperze nadal rozcinają skrzydłami noc. Polują. Księżyc rozjaśnia rzekę. Gwiazdy. Spokojnie zasypia.
Brytyjska basha pod chmurką ładnie się komponuje z otoczeniem - moja szkoła :)
OdpowiedzUsuńPrzyznaję mistrzu-twoja szkoła. Wciąż się uczę. To nie ujma, to przywilej. :)
OdpowiedzUsuńSławku, jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego bloga. To jeden z impulsów, dzięki któremu od pół roku patrzę inaczej na przyrodę, uciekam z miasta odpocząć do lasu. Traktuję to coraz bardziej jako świadome przeżycie każdego drobiazgu a nie po prostu spacer.
OdpowiedzUsuńTym bardziej boli mnie, kiedy będąc w sercu lasu słyszę strzały czy głośną muzykę dobiegającą z pobliskiego hotelu, który właściciele postawili w zasadzie w środku lasu. Dodam tylko, że są to miejsca, w których niemal za każdym razem spotykam zwierzęta takie jak żurawie czy łosie, o sarnach i zającach nie wspominając.
Pozdrawiam,
Agata
PS. Myślę, że powinieneś napisać książkę, cudownie się Ciebie czyta!
Moja wierna czytelniczko :) Dziękuję Ci za jakże przyjemne słowa pod adresem mojego bloga. Jestem pewien, że należysz do tej nielicznej grupy osób, świadoma miejsc i piękna przyrody. Gdzie jesteś, a nie, gdzie zdobywasz...To dla mnie wielki honor. Myślę, że miałaś to w sobie, tylko nie rozumiałaś, a może tkwiło to coś głębokiego jako uśpione?
OdpowiedzUsuńSmutno, gdy piszesz, że Twój las, Twoje miejsce ktoś zabudował :( To jest ta krótkowzroczność, egoizm ludzi, nikt nie myśli, co ze zwierzakami, gdzie się podzieją. Dlatego zbieraj wrażenia , głosy i obrazy-tego nikt Ci nie odbierze...
Co do książki-dziś każdy lekko rozgarnięty może ją napisać. Tylko kto ją wyda? Uspokajam, szykuję niespodziankę :) Może już niedługo, miło mi będzie Cię wówczas poznać ;)
Serdeczności Agato.
Sławko.