Nikt Cię nie widzi, chociaż patrzą na Ciebie. Mijają Cię z wlepionymi oczyma. Gdyby mogły zrobiły by Ci krzywdę, zadusiły w mig, zniewoliły, tak, aby mieć nad Tobą dożywotnią władzę. Obcy ze znieczulicą pragną władzy nad słabszym, wydaje im się, że tacy nie zasługują na prawo do wolności, do życia w swoim małym zakątku utopii.
Stoisz na skrzyżowaniu ulic. Migają światła, słyszysz klaksony przejeżdżających aut, ryk silników. Czujesz odór spalin. Obok ludzie również samotni czmychają przed siebie, po zakupy, do kieratu, do pustych, albo głośnych mieszkań. Wielu z przymusu, ze strachu, albo z niemocy zmiany swojego bytu. Malutcy, niezrozumiani, szarzy jak popękane chodniki z minionego wieku.
Nad Tobą cienie szklanych wieżowców. Żyją w nich ludzkie manekiny, dyndające spódniczki do kolan, które dostrzegasz od dołu. Maminsynkowie w krawatach pozują na zdobywców, wpatrzeni w ekrany swoich komputerów. Rechoczą głośno, albo zagadują w pustosłowia rozmów ze szpilkowymi panienkami.Większość gra w coś, czego i tak nigdy nie pojmą. Jak przez komórki, gdy muszą się podlizać jakiemuś przydupasowi, by dostać jakiś ochłap na swoje konto. Żałośni pariasi systemu, w którym stali się pionkami.
Idziesz przerażony w szarość zaniedbanych kamienic, w odblask cudzych okien. W podświetlone od reklam przystanki tramwajowe. Zagłuszany strzępami rozmów i śmiechem młodych dziewcząt, jeszcze naiwnych i bezbronnych. Niebawem one także zapomną o beztroskach. Będzie cichy szloch, głośny bunt, ucieczka w muzykę, w otchłań żądzy lepkich łap nieznanych sobie chłopaczków, tak ordynarnych jak żule pod marketami.. Poznałeś to już dawno.Dołączą do reszty, staną się jak przepalone uliczne latarnie, pośród posklejanych fasad . Pozostałe przegrają wszystko.
Siedzisz na ławce w parku. Jest Ci lżej. W krzewach tarniny słyszysz śpiew zabłąkanego rudzika, pomarańczowa plamka twojego wytchnienia. Boczną alejką idą Oni.. On średniego wzrostu, przygarbiony, z białą laską w czarnych okularach. Ciężko oddycha. Ona, drobna, wciąż pełna energii, z lekka powłóczy lewą nogą. Oboje ciepło ubrani. Idą wolniutko, coś jakby szepcząc do siebie. To krótkie pytające zdania. Niby nic, ot, po prostu starość. Ale wstrząsa Tobą dyskretny detal- ich palce są mocno splecione, jak u nastolatków. Opanowuje Cię wzruszenie, jakiś ścisk w gardle. Patrzysz na nich długo, aż po zakręt alejki.
Jest zieleń traw. Na pobliskiej polance kwitnie jabłoń, a słoneczna smuga wpada między drzewa. Czas mija, ale to od Ciebie zależy, jak z niego skorzystasz. Jesteś wolny. Mutanty nie mają do niego dostępu.
Lubię wejść na pana bloga i poczytać,podoba mi się styl pisania, opisy są takie poetyckie, ale ostatnio dość długo czekałam na nowy wpis, pozdrawiam Jolka
OdpowiedzUsuńDziękuję. Miałem kłopot ze sprzętem, i byłem za granicą. A jak byłem już, to także mnie nie było :) Postaram się zadośćuczynić posusze mej literackiej.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka!
Fajnie, że znowu piszesz. :-)
OdpowiedzUsuń